Heh...
Trochę pogrzebałem w moich starych gazetkach o samochodzikach i natknąłem się na ten artykuł o Probe 2.0 16V w "Auto Świecie" z 25 marca 1998
-----------------------------------------
Kres czasu próby
Ford Probe musi odejść. Niestety, nigdy nie udało mu się spełnić pokładanych w nim oczekaiwań. Zerknijmy na niego po raz ostatni. Probe odchodzi Ford żegna się ze swym modelem coupe. Taśma produkcyjna we Flatrock/Michigan już została zatrzymana, a już w lecie będzie na niej montowany Cougar, czyli coupe na bazie Mondeo.
Rozpoczęła się więc wyprzedaż pozostałych egzemplarzy Probe. Aktualna cena w Niemczech jest warta grzechu: 40 900 DEM kosztuje w wersji 16V(nie wyklucza się rabatów a ekskluzywność mamy zagwarantowaną).
Nadwozie/wnętrze: Elegancka karoseria z nieco już niemodnymi zamykanymi reflektorami. We wnętrzu przyzwoita jakość wykończenia, dość funkcjonalny kokpit i sporo miejsca dla dwojga: z tyłu zmieszczą się najwyżej baaardzo niewyrośnięte dzieci, z góry gniecione dachem, a z przodu oparciami foteli.
Kwadratowy, praktyczny, prawie dobry: bagażnik ma 360 litrów pojemności, o 30 więcej od Golfa. Niestety ładowanie bagażu odbywać się musi ponad okropnie wysoką (1 m) krawędzią załadunkową. Jest to wynik konstrukcji samochodu.
Ocena: 5-
Silnik/skrzynia biegów: Za wygląd odpowiada Ford, za silnik Mazda. Probe to po prostu fordowska odmiana Mazdy MX-6. Silnik pozbawiony jest wyróżniających go wad czy zalet, przyśpieszenie i elastyczność jak na 115 KM są do przyjęcia, a skrzynia biegów funkcjonuje nawet lepiej niż w innych modelach Forda: lekko i dokładnie. Zużycie paliwa mieści się w średniej: 11 l/100 km.
Ocena: 4
Układ jezdny/bezpieczeństwo: Twardy ale serdeczny: jak dobry ojciec. Tak przynajmniej to określają w Walii. Układ jezdny Mazda-Ford Probe zaledwie w zakresie granicznym jest podsterownym. Kompletnie niedzisiejsze hamulce: droga hamowania ze 100 km/h 41,2 m i nieprecyzyjne wspomaganie układu kierowniczego.
Ocena: 3+
Komfort: Tu nie miejsce na kompromisy: Ford Probe jest fabrycznie kompletnie wyposażony. Elektryczne sterowanie szyb, centralny zamek, aluminiowe felgi, elektryczna regulacja nastawów foteli (nawet trzymanie boczne w oparciach jest ustawiane). Znakomite siedzenia nie są jednak w stanie zrekompensować nieharmonijnej twardości zawieszenia.
Ocena: 4-
Koszty: Niska (relatywnie) cena nabycia, wysoka utrata wartości.
Podsumowanie: Koniec i kropka: Ford Probe przechodzi na emeryturę. W Polsce dostępny jest jedynie w imporcie prywatnym. Być może w przyszłym roku dilerzy zaoferują nam jego następcę - model Cougar.
Wyniki testu:
Przyspieszenie 0-100 km/h 10,9 s
Elastyczność 80-120 km/h (5 bieg) 18,1 s
Prędkość maksymalna (dane fabr.) 204 km/h
Droga hamowania 100-0 km/h 41,2 m
Zużycie benzyny 95-okt. w teście 11,0 l/100 km
-----------------------------------------
Teraz coś nierymowanego brak znaków interpunkcyjnych (poza wielokropkiem - który niektórych tak drażni).
Bieg czasu zagarnia zachłannie marzenia dnia wczorajszego i choć umarli powstaną ...na wieki... zapisując się w dziejach miłości a śmierć nie dotknie ...ich miłości... kres nie nastąpi póki pamięć żywych istnieje na znak czci która innym ulgę przyniesie ...w potrzebie... wrócą z pomocą by śmierć powstrzymać gdy wezwiesz ...ich krzykiem... będzie wschód szarości pokryty bólem i łzami by nie zapomnieć o ich miłości ...do życia... obudzą się gdy wspomnisz że niegdyś byli wśród nas
Bo choć umarli, powstaną... ...na wieki
.....................
Na przekór światu, podróżując między radością
odnaleźć chcę szczęście stracone w zawirowaniu...
...gdy odchodzi chcąc zaznać świata miłością...
Czyż dać kres wszelkiemu poszukiwaniu?
Otrząsnąć się staram odpuszczając zawiłościom,
zająć się fortuną nawet gdy nie leży w zamiłowaniu...
... lecz dręczy, na powrót przypominając swą byłą obecnoscią.
Staram się zapomnieć o życiu... rozkoszujac się w pisaniu. Witajcie. Jestem nowa na tym forum, więc nie zdążyłam się jeszcze do Was przyzwyczaić. Mam pewien problem i pomimo, że z biegiem czasu powinno być mi łatwiej to znosić, dzieje się wręcz odwrotnie. Otóż... Dwa lata temu wyjechałam za granicę, nie z własnej woli, po prostu, rodzice postanowili się przeprowadzić. Wtedy, mimo iż miałam chłopaka, a zarazem przyjaciela, a także wielu znajomych, nie bardzo mnie to ruszyło. Nie przywiązuję się zbytnio do osób i miejsc, a raczej, nie przywiązywałam. Z początku było mi cholernie trudno, nie miałam angielskiego w szkole, także w nowym miejscu, w nowym "świecie", musiałam uczyć się go na bieżąco, i wierzcie mi, to wcale nie jest łatwe. W tym wszystkim chodzi o to, że... Może zacznę tak: Moje dzieciństwo nie było tym wymarzonym, ojciec pił, czasem bił, a matka sobie często nie radziła, w domu non stop były awantury... Nie ma co wspominać. W każdym bądź razie, to wszystko odbiło się mocno na mojej psychice. Byłam złośliwa, strasznie nieufna, niemiła... Nikomu nie ufałam, choć wielu próbowało nawiązać ze mną kontakt. Dla tych, których naprawdę lubiłam, choć nie zawsze dało się to zauważyć, często bywałam jeszcze bardziej, że tak powiem "nieuprzejma", niż dla tych, których wręcz nie cierpiałam. W moim myśleniu było coś takiego jak "Mnie nikt nie może i nie chce lubić. Ja nigdy nikogo nie polubię.". Skąd mi się to wzięło? Cóż... Wolę się nad tym nie zastanawiać. W każdym bądź razie, miało to swoje skutki, prawie nikt mnie nie lubił, prawie, to nawet za mało powiedziane. A mi to odpowiadało. Aż nagle, ni stąd ni zowąd, pojawił się pewien chłopak. Był przystojny, bogaty, zabawny i zwariowany, a zarazem bardzo inteligentny. Miał także oczywiście i wady, ale ja je akceptowałam... Robił wszystko bym choć trochę Go polubiła, bym obdarzyła Go choć odrobiną zaufania. Z początku nie zwracałam na to uwagi, później zaczęło mnie to irytować, wręcz doprowadzać nieraz do szału. Przecież nikt nigdy taki dla mnie nie był. Tak bardzo wyrozumiały i miły, mimo iż ja traktowałam go jak... Jak, powiedzmy sobie szczerze, jak śmiecia. Po ponad półtora roku, udało mu się, polubiłam Go, z początku nieznacznie, z czasem coraz bardziej, później mu zaufałam, sama nie wiem kiedy staliśmy się przyjaciółmi. Następnie zaczęło mi na nim naprawdę zależeć i... Myślę, że Go pokochałam. Wszystko było pięknie, On pokazał mi inne, lepsze życie, nauczył mnie się nim cieszyć, korzystać z niego... Pokazał mi czym są przyjaźń i miłość. Jakiś czas później rodzice podjęli decyzje o przeprowadzce. Tak naprawdę nie przejęłam się tym nie dlatego, że na nikim mi nie zależało, lecz dlatego, że komuś ufałam, i wiedziałam, że mimo tego iż będę mieszkać wiele tysięcy kilometrów od ojczyzny, od jedynej osoby, na której naprawdę w życiu mi zależało, nie zmieni to tego, co nas łączyło. Tak też i było. Jednak nic nie może wiecznie trwać, wszystko ma swój kres, to także. Pół roku po moim wyjeździe zadzwonił do mnie kuzyn, po jego głosie poznałam, że coś jest nie tak. W końcu wydusił z siebie słowa "Anka... Ja nie wiem jak to powiedzieć, ale... Kuba miał wypadek, zmarł dwie godziny temu.". Wiecie co wtedy poczułam? Nic. Zupełnie nic. Było tak, jakby w ogóle nic się nie wydarzyło, jakbym nie usłyszała tych kilku słów, słów, które zmieniły wszystko. Ta wiadomość tak naprawdę dotarła do mnie trzy miesiące po śmierci Jakuba. Czułam się tak, jakby ktoś z premedytacją wyrwał kilka najpiękniejszych z stron księgi mojego życia. Wyrwał i zniszczył, bezpowrotnie. Przed Jego śmiercią miałam plany na przyszłość, wiedziałam co to szczęście. Wszystko dzięki Niemu i dla Niego. Chciałam skończyć tutaj licencjat hotelarski, później wrócić do Polski, zdać na szkołę policyjną, spełniać swoje marzenia. Człowiek jednak wiele chce, a nie wszystko może. Życie pisze własne scenariusze, które nie zawsze Nam się podobają. Ja rozumiem, że widać tak musiało być, tylko... Cholernie mi z tym ciężko. Nie potrafię już żyć, tak, jak nauczył mnie On. Nie potrafię realizować już swoich marzeń, nic już nie potrafię, nic nie chcę... Już tylko istnieję, nie żyje, tak jak kiedyś, przed laty... Dziś mam dziewiętnaście lat i żadnych planów na przyszłość. W jednej chwili wszystko straciło sens, a ja nie potrafię go już odnaleźć... Sama nie wiem czemu tu o tym piszę, chyba w końcu musiałam komuś się wygadać... Sądzę, że jeżeli tylko zechce, będę potrafiła żyć tak, jak jeszcze niedawno. Problem w tym, że nie chce... I choć wiem, że powinnam, nie potrafię tego zmienić. Nightwish - End Of All Hope ('Kres wszelkiej nadziei')
To kres wszelkiej nadziei
By stracić dziecię, wiarę
By porzucić wszelką niewinność
By być kimś takim jak ja
To narodziny wszelkiej nadziei
By mieć coś, co kiedyś już miałam
To nierozgrzeszone życie
Skończy się wraz z narodzinami
Tego poranka nie chcę się obudzić
By ujrzeć jak rozkwita kolejna czarna róża
Łoże śmierci powoli okrywa śnieg
Aniołowie, oni upadli jako pierwsi, lecz ja wciąż tu jestem
Samotny kiedy zabrakło ich przy mnie
W niebie moje arcydzieło w końcu zostałoby odśpiewane
Ranny jest jeleń, który skacze najwyżej
I moje rany są zadane tak głęboko
Zgaś światło i pozwól mi wyciągnąć wtyczkę
Mandylion bez twarzy
Pragnienie śmierci bez modlitwy
Kres nadziei
Kres miłości
Kres czasu
Reszta jest milczeniem
Within Temptation - The Heart Of Everything
Dla bólu i smutku przez moje błędy,
Nie będę żałować winnego śmiertelnika.
Teraz wiem, że tego nie zrobię,
Będzie czas, kiedy dostaniemy z powrotem naszą wolność.
Nie mogą zniszczyć tego, co jest w środku,
Stawię temu czoła, ponieważ jest to serce wszystkiego.
Otwórz swoje oczy.
Ocal siebie przed zanikaniem teraz, nie pozwól temu odejść.
Otwórz swoje oczy.
Zobacz, czym się stałeś, nie poświęcaj się.
To naprawdę jest serce wszystkiego.
Zostań ze mną, teraz mierzę się z moją ostatnią, uroczystą godziną.
Bardzo szybko obejmę cię po drugiej stronie.
Usłysz daleki tłum, wykrzykujący moją wiarę.
Teraz ich głosy zanikają, nie czuję więcej bólu.
Stawię temu czoła, ponieważ jest to serce wszystkiego.
Otwórz swoje oczy.
Ocal siebie przed zanikaniem teraz, nie pozwól temu odejść.
Otwórz swoje oczy.
Zobacz, czym się stałeś, nie poświęcaj się.
To naprawdę jest serce wszystkiego.
Otwórz swoje oczy.
Otwórz swoje oczy.
Otwórz swoje oczy.
Ocal siebie przed zanikaniem teraz, nie pozwól temu odejść.
Otwórz swoje oczy.
Zobacz, czym się stałeś, nie poświęcaj się.
To naprawdę jest serce wszystkiego. Skończyłem.
Cały poniższy post jest spoilerem. Jeśli nie czytałeś (czytałaś) siódmego tomu wraz z Kodą, nie czytaj dalej. Pod żadnym pozorem!
Kodę mimo ostrzeżeń Polityka przeczytałem.
I wiecie co? Dokładnie tego się spodziewałem.
Od momentu, kiedy niechcący przeczytałem o szalonej depresyjności zakończenia MW w poście Polityka, mimowolnie wyobrażałem sobie zakończenie sagi. A najgorsze zakończenie jakie mi przychodziło do głowy pochodziło z opowiadania Chronomanta (autora nie podam, bo znam go tylko z nicka - tak, tak, to nie było żadne "profesjonalne" opowiadanie, ale zrobiło na mnie większe wrażenie niż dowolne z takowych). W nim w sumie była jeszcze dziwniejsza sprawa, ale zostawmy to - motyw nieskończonej cykliczności był ten sam. Mimo wszystko liczyłem na coś więcej. Bałem się czytać Kodę, a jednak to robiłem - i to już nie z ciekawości, jak to się kończy, a z potrzeby, by być z Rolandem jeszcze przez chwilę.
Kiedy otworzyłem ostatnie strony - te, gdzie wielkimi literami pisze ROLAND - z niewiadomych przyczyn byłem już pewny, że będzie takie, o jakim myślałem. Sprawdziło się oczywiście i... poczułem jednocześnie satysfakcję (że to przewidziałem), radość (że nie jest gorzej, czego się spodziewałem) i rozczarowanie (że właśnie jest i że jest, jak przewidywałem). Dziwaczna mieszanka.
Nikomu na pewno Kody czytać nie odradzę.
I teraz posunę się do następnego wniosku po przeczytaniu; zakończenie jest dobre. W sensie nie, że dobry kawałek literatury, tylko że dobre dla Rolanda.
Szczęki w górę .
Roland wraca na pustynię. Tam, gdzie otworzył swoje serce. Od tego czasu musiał wiele poświęcić i wiele przecierpiał. Ale. Było tak wiele pięknych chwil! Wartych cierpienia i poświęceń!
Roland jest człowiekiem niezwykle zmęczonym. Liczył, że to kres jego drogi i odpoczynek. Ale. W ten sposób znowu spotka swoje ka-tet, znowu zaznają chwil najpiękniejszych.
Ciąży nad nim straszliwa klątwa. Ci, których kocha, umierają. Ale. Ci, których kocha, żyją razem, w innych światach. Susannah z Eddiem i Jakiem (i Ejem). Czy muszę mocno pobudzać Waszą wyobraźnię, by podsunąć obraz Susan z Cuthbertem i Alainem?
I róg, który tym razem ma. Jeśli nie przekonuje was moje spojrzenie na jego wędrówkę jako cel sam w sobie, pocieszajcie się rogiem, który go zbliżył do celu. Jakiego celu?
Teraz się zgodzę z politykiem (po trochu). Do celu, którym jest porzucenie przez Rolanda Mrocznej Wieży. Broń Boże nie jej porzucenie w potrzebie, ale uratowanie Promieni i ostateczne i żyli długo i szczęśliwie, kiedy dojdzie do wniosku, że jego wędrówka powinna się zakończyć po uratowaniu Stephena Kinga. Albo kiedy się zakończy. Kiedy nie rozboli go biodro, nieco po tym, jak zarządca Algul Siento nie będzie mógł się ruszać, by wystrzelić do Eddiego.
Ka nie pcha według mnie Rolanda do ciągłej, bezsensownej tułaczki, bo wtedy po co dawałaby mu robić postępy? I skąd wtedy ten głos - nie pamiętam już czyj - w Mrocznej Wieży, który na stwierdzenie Rolanda, że to miejsce jest pełne śmierci mówi, że takim je uczyniło jego życie (co brzmi jak reprymenda)? Pcha go do pracy nad sobą, szlifuje jego charakter, by serce otworzyło się naprawdę, by nie pozwolił Jake'owi spaść, by zawrócił w końcu ze swej nieskończonej, niewartościowalnej prostym dobre-złe tułaczki.
Ja tym który, po kres czasu
Zatracony jest
Bezimienne trwam
I nie prawość serca mówi jak kierunek brać Wersy te ostatnią szansą
By pojąć gdzie szlak życia Pragnieniem mym – kojący deszcz
Wszystko co chcę – móc znów śnić sen Mój serca żar
Zaciemnił mrok
Za blask nadziei wszystko dam Mój kwiat zeschnięty wśród
Kart pierwszych księgi, zaś
Jedyny i wieczny rozkwitu blask grzechy moje skryły Wybierz mrok dróg Krzycz o pomoc w tył Miłość swą zamień w dotyk
Daj poznać me prawdziwe imię! Po czasu kres
Spełniło się
Nemo – me imię będzie brzmieć…
Nikim - na zawsze już…
Fajnie, fajnie, tylko nie wiem, po co ten ostatni wers? Skąd on się wziął?
No i gdzie się podziało Nemo sailing home, Nemo letting go?
Muszę wyjść, więc na tym póki co koniec. WNF skomentuję jak wrócę
A co do "Severusie, proszę" - dla mnie to była prośba o ratunek.
A tu nie zgadzam sie z Tobą, Aney. Według mnie Dumbledore wyraźnie prosił o zakończenie swojego cierpienia, a zarazem życia. Mam jakieś niewyjaśnione przeczucie, że Dumbledore'a od jakiegoś czasu trawiło coś, co niszczyło jego życie i że bardzo cierpiał fizycznie z tego powodu. Coś, czego nie można było uleczyć czarami. Zwróćcie uwagę, że kilkukrotnie była mowa o jego chorej, zmienionej ręce. Musiało to być coś poważnego, skoro nie można było jej uleczyć przy pomocy magii.. A ponadto wydaje mi się, że w tym co Dumbledore wypił z pucharu, też było jakieś ZŁO nie dające się zneutralizować, a co go bardzo osłabiło i zabierało siły cały czas. Mi się wydaje, że Dumbledore bardzo cierpiał i czuł, że jego kres jest blisko, i być może miał jakąś umowę że Snape'm, która mówiła, że w przypadku zaistnienia takiej właśnie sytuacji, ów pozbawi go życia. Jakkolwiek miałoby to wyglądać i jakie domysły kazało wysnuwać.
Co o tym sądzicie? A ja bym chętnie zobaczył Twoje początki Beezqpie
Brak nadziei
Wszelakiej nadziei już brak
Dziecięcia i wiary zguba
Niewinności nadszedł kres
Czynem mym wywołany
Powraca jednak nadzieja
I to, co kiedyś miałem
To życie grzechem splamione
W czasie narodzin - zakończone
By kolejny dzień witać brak już sił
By ujrzeć kolejny rozkwit czarnych róż
Łoże śmierci wolno okrywa śniegu pył
Anielski upadek, a ja dlaczego wciąż tu
Samotny choć bliscy tuż, tuż
W Raju docenią arcydzieło me
Ranny jeleń bliżej nieba skoki oddaje
A me rany widać niezbyt głębokie
Przed światłem mnie schroń i daj zdusić ból
Wizerunek Boski bez twarzy
Śmierci żądanie bez modlitwy
Kres nadziei
Kres miłości
Kres czasu
Reszta jest milczeniem
1. Ostatniej nadziei już brak
2. Dziecięcia i wiary zguba
3. Niewinności przychodzi kres
4. Gdy się jest kim się jest
5. Powróci jednak nadzieja
6. I to, co miałem
7. Życie wciąż grzechem splamione
8. Zmiany wróżba – śmierć nowonarodzonych By kolejny dzień witać sił już nie ma
By ujrzeć kolejny rozkwit czarnych róż
Łoże śmierci wolno okrywa śnieżny puch Anioły upadły, a ja nieszczęsny wciąż tu
Samotny choć bliscy tuż obok
W Raju dostrzeżone będzie arcydzieło me Zraniony jeleń bliżej nieba kłusa
Lecz moje rany nie dość głębokie
Przed blaskiem chroń się i pozwól skrócić tę mękę Chrystusa oblicze bez twarzy
Śmierci prośba bez modlitwy
Brak nadziei
Brak miłości
Brak czasu
Reszta jest milczeniem
1. No, kiedyś już ktoś popełnił podobny błąd "Oblicze" to synonim słowa "twarz", więc "Oblicze bez twarzy" to "Głowa bez głowy". Ale oprócz tego, wers jest całkiem, całkiem.
2. Prośba wydaje mi się zbyt łagodnym słowem.
3, 4, 5. A ja się będę upierał przy swoim i mówił, że "kres" ;p
6. Wiadomo, że ok Dokonałem poprawek i oto to co powstało:
Brak nadziei
Ostatniej nadziei już brak
Dziecięcia i wiary zguba
Niewinności przychodzi kres
Gdy się jest kim się jest
Powróci jednak nadzieja
I to, co miałem
Życie wciąż grzechem splamione
Zmiany wróżba – śmierć nowonarodzonych
By kolejny dzień witać sił już nie ma
By ujrzeć kolejny rozkwit czarnych róż
Łoże śmierci wolno okrywa śnieżny puch
Anioły upadły, a ja nieszczęsny wciąż tu
Samotny choć bliscy tuż obok
W Raju dostrzeżone będzie arcydzieło me
Zraniony jeleń bliżej nieba kłusa
Lecz moje rany nie dość głębokie
Przed blaskiem chroń się i pozwól skrócić tę mękę
Chrystusa oblicze bez twarzy
Śmierci prośba bez modlitwy
Brak nadziei
Brak miłości
Brak czasu
Reszta jest milczeniem
Brak nadziei Ostatniej nadziei już brak
Z dziecięcej wiary pozostał wrak Niewinności nadszedł kres Przyjaźni już nie ma Powrót nadziei nastanie
I tego, czego kiedyś pragnąłem
Życie, niesprawiedliwość - tak bliskie sobie
Zwiastun zmian – narodzin koniec Nie ma już sił by kolejny dzień witać
By ujrzeć kolejnej czarnej róży rozkwit
Łoże śmierci wolno zasłania pokrywa śniegu Anioły, one wiedzą pierwsze, ale ja nadal tkwię tu
Samotny gdyż bliscy na rysunku już
W Raju me arcydzieło zostanie ostatecznie wychwalone Zraniony jeleń bliżej nieba w skokach swych
I ja w moich ranach głęboko ciętych
Schroń się przed świtem i pozwól zakończyć to cierpienie Chrystusa oblicze
I życzenie śmierci w modlitwie Nadziei brak
Miłości kres
Czasu koniec
Cicho wokół jest
Wybrałeś rozwiązanie podobne Robertowemu, ale ja bym jednak to uprościł do "Kres nadziei, kres miłości, kres czasu" - sam przyznasz, że to dużo bardziej pasuje do nastroju utworu.
Zaś ostatni wers jest słaby "The rest is silence" to nawiązanie do Szekspirowskiego Hamleta. W "oficjalnym" przekładzie tegoż utworu jest "Reszta jest milczeniem" i właśnie w takiej formie ten wers bym widział najbardziej. "Cicho wokół jest" jest po prostu zbyt łagodne i mało dobitne, jak na zakończenie takiego utworu.
Podsumowując - coraz lepiej, choć nadal trzeba ci popracować nad formą. Trzeba pamiętać, że to estetyka przekładu jest najważniejsza - to ona na odpycha lub przyciąga do danego tekstu. Oczywiście, przy tym nie wolno zapominać o wierności oryginałowi Niemniej jednak - to na polskim brzmieniu utworu radziłbym ci się skoncentrować
Powodzenia Moje tłumaczenie "End of all hope" Z niektórych wersów sam jestem nie zadowolony, ale na chwilę obecną nie przychodzi mi nic do głowy, zdają się na wasze wskazówki
Brak nadziei
Ostatniej nadziei już brak
Z dziecięcej wiary pozostał wrak
Niewinności nadszedł kres
Przyjaźni już nie ma
Powrót nadziei nastanie
I tego, czego kiedyś pragnąłem
Życie, niesprawiedliwość - tak bliskie sobie
Zwiastun zmian – narodzin koniec
Nie ma już sił by kolejny dzień witać
By ujrzeć kolejnej czarnej róży rozkwit
Łoże śmierci wolno zasłania pokrywa śniegu
Anioły, one wiedzą pierwsze, ale ja nadal tkwię tu
Samotny gdyż bliscy na rysunku już
W Raju me arcydzieło zostanie ostatecznie wychwalone
Zraniony jeleń bliżej nieba w skokach swych
I ja w moich ranach głęboko ciętych
Schroń się przed świtem i pozwól zakończyć to cierpienie
Chrystusa oblicze
I życzenie śmierci w modlitwie
Nadziei brak
Miłości kres
Czasu koniec
Cicho wokół jest Nemo
"Nikt"
To ja już na zawsze
Jeden z dawniej zaginionych
Jedyny bez imienia, bez uczciwego kompasu serca
To ja już na zawsze
Jedyny bez imienia
Oh jak pragnę kojącego deszczu.
Moje marzenie to znów miec marzenia.
Me serce kochajace zagubione w mroku.
Za nadzieję oddam wszystko...
Moj kwiat zwiędnięty pomiedzy drugą i trzecią stroną.
Jedyny kwiat przekwitły wraz z mymi grzechami.
Dąż ścieżką mroku. Z aniołem sypiaj.
Wołaj o pomoc do przeszłości
Dotknij mnie swą miłością i wyjaw prawdziwe me imię.
Oh jak pragnę...
Oh jak pragnę kojącego deszczu
Moim marzeniem to znów mieć marzenia.
Po kres czasu i już na zawsze
Nikt imieniem mym aż do końca.
Nikt powraca do domu.
Nikt już uwolniony.
Oh jak pragnę... Dark Chest of Wonders
------
Wish I Had an Angel
-----
Nemo
"Nikt"
To ja już na zawsze
Jeden z dawniej zaginionych
Jedyny bez imienia, bez uczciwego kompasu serca
To ja już na zawsze
Jedyny bez imienia
Oh jak pragnę kojącego deszczu.
Moje marzenie to znów miec marzenia.
Me serce kochajace zagubione w mroku.
Za nadzieję oddam wszystko...
Moj kwiat zwiędnięty pomiedzy drugą i trzecią stroną.
Jedyny kwiat przekwitły wraz z mymi grzechami.
Dąż ścieżką mroku. Z aniołem sypiaj.
Wołaj o pomoc do przeszłości
Dotknij mnie swą miłością i wyjaw prawdziwe me imię.
Oh jak pragnę...
Oh jak pragnę kojącego deszczu
Moim marzeniem to znów mieć marzenia.
Po kres czasu i już na zawsze
Nikt imieniem mym aż do końca.
Nikt powraca do domu.
Nikt już uwolniony.
Oh jak pragnę...
Planet Hell
-----
Creek Mary's Blood
----
The Sirien
----
Dead Gardens
----
Romanticide
----
Gost Love Score
----
Kuolema Tekee Taiteilijan
----
Higher Than Hope
----
White Night Fantasy
----
Live to tell The Tale
----
Sushi, malutka prośba: mogłabyś wrzucić swoje tłumaczenia także w tematach "tłumaczenia z albumu (tu wstaw tytuł) — dyskusje"? Wtedy będziemy Ci mogli udzielić ewentualnych wskazówek . Dotyczy to zarówno "Nemo", jak i "Forever Yours" .
Cytat:
marność nagich wdzięków
Tytuł przełożony dość prosto, ale i konkretnie. Jedynie 'marność' bym zmienił na coś innego, bo takie 'ść' trochę kłuje, kiedy człowiek się nad nim długo zastanawia [jak np. ja teraz ;p]
Co do tego to mam tylko propozycję zmiany 'zawiei' na 'zamieci'. Ale to nic ważnego Wink Mam jedynie wątpliwości co do słowa „okup”... Co sądzisz o zamianie na „odkup”?
Jakby do tego jeszcze troszkę pozmieniać szyk, można by uzyskać parę rymów Przyszło mi teraz do głowy, że można by zmienić „zapach” na „wonie” i wyszedłby rym z „porwie”. Nie jest to jeszcze optymalne rozwiązanie, ale może Cię zainspiruje w jakiś sposób... Refren jest sporym wyzwaniem. Udało Ci się mu sprostać, i to z bardzo dobrym rezultatem. Znakomicie współgrają ze sobą pierwszy i trzeci wers, zarówno za sprawą rymu, jak i kapitalnej rytmiki.
Ponadto, perfekcyjnie podstawiłaś w miejsce słów for the end of days: „na ów czasu kres”.
Trochę źle brzmi zestawienie ze sobą w bezpośrednim sąsiedztwie słów: „wśród” i „łoża” (umysł podpowiada, że powinien tam być inny przyimek). Wiem, że „wśród” stanowi określenie dla „woni”, ale rozdzielenie tych słów aż dwoma epitetami psuje nieco efekt końcowy. Proponuję nieco przekonstruować ten wers - oczywiście, najlepiej tak, by go zrymować z trzecim wersem...
W ostatnim wersie rzucił mi się w oczy jeden drobiazg. Mianowicie, słowo „zbawić” nie brzmi najlepiej w zestawieniu z przyimkiem „od”. Można by postawić kropkę po: „który zbawiłby mą duszę” i byłoby w porządku. Nie jest konieczne uzupełnianie tej myśli o informację: „od Piekła”.
Zamiast tego wziąłbym pod uwagę odrobinę inny wariant:
„który wybawi mą duszę od Piekła” Proponuję kosmetyczne poprawki w szyku - dla zwiększenia rytmiki tekstu
Ho, ho! Cóż za perwersja... Wink Przekład (...) zawierający te hektolitry perwersji, jakie były w oryginale
I o to właśnie szło. Heheheheheheheheheh...
A oto poprawiona wersja:
marność nagich wdzięków
słodki chłopcze wejdź proszę
twą mroczną stroną jestem
życiem okup me grzechy
jak niegdyś Syn Człowieczy
cynamonu w pościeli zapach
dla twych bezwstydnych pragnień
podrzędna tancerka cię porwie
w piekielnie bolesny taniec
o nagich wdzięków marności
zaledwie dzieckiem jestem stęsknionym za baśniami
mroczna lecz tak urocza
marznąca w śnieżnej zamieci Dziewczynka z Zapałkami
przecząca miłości lecz jakże kusząca
nagich wdzięków marność
dla chwili ekstazy koronę niosąca
nagich wdzięków marność
oto czym przyszło mi być
nagim wdziękiem na ów czasu kres
wśród łoża romantycznej woni
czeka twa rozpieszczona Lukrecja
nie ma w świecie takiego kapłana
który duszę mą wybawi od Piekła
gdy uczynisz zaś ze mną co chciałeś
nawet przez chwilę nie myśl że mi wstyd
zawsze byłam dzikim stworzeniem
i nie żałowałam nigdy czynów swych
słodki chłopcze wejdź proszę
twą mroczną stroną jestem
życiem me grzechy okup
jak niegdyś Syn Człowieczy cynamonu w pościeli zapach
dla twych bezwstydnych pragnień
podrzędna tancerka cię porwie
w piekielnie bolesny taniec o nagich wdzięków marności
zaledwie dzieckiem jestem stęsknionym za baśniami
mroczna lecz tak urocza
marznąca w śnieżnej zawiei Dziewczynka z Zapałkami przecząca miłości lecz jakże kusząca
nagich wdzięków marność
dla chwili ekstazy koronę niosąca
nagich wdzięków marność
oto czym przyszło mi być
nagim wdziękiem na ów czasu kres wśród łoża romantycznej woni
czeka twa rozpieszczona Lukrecja
nie ma w świecie takiego kapłana
który zbawiłby mą duszę od Piekła gdy uczynisz zaś ze mną co chciałeś
nawet chwili nie myśl że mi wstyd
zawsze byłam dzikim stworzeniem
i nie żałowałam nigdy czynów swych
Ho, ho! Cóż za perwersja...
Proponuję kosmetyczne poprawki w szyku - dla zwiększenia rytmiki tekstu:
gdy zaś uczynisz ze mną co chciałeś
nawet przez chwilę nie myśl że mi wstyd
będąc od zawsze dzikim stworzeniem
nie żałowałam nigdy czynów swych
I to by było na tyle. Mam nadzieję, że moje uwagi okażą się przydatne...
marność nagich wdzięków słodki chłopcze wejdź proszę
twą mroczną stroną jestem
życiem me grzechy okup
jak niegdyś Syn Człowieczy cynamonu w pościeli zapach
dla twych bezwstydnych pragnień
podrzędna tancerka cię porwie
w piekielnie bolesny taniec o nagich wdzięków marności
zaledwie dzieckiem jestem stęsknionym za baśniami
mroczna lecz tak urocza
marznąca w śnieżnej zawiei Dziewczynka z Zapałkami przecząca miłości lecz jakże kusząca
nagich wdzięków marność
dla chwili ekstazy koronę niosąca
nagich wdzięków marność
oto czym przyszło mi być
nagim wdziękiem na ów czasu kres wśród łoża romantycznej woni
czeka twa rozpieszczona Lukrecja
nie ma w świecie takiego kapłana
który zbawiłby mą duszę od Piekła gdy uczynisz zaś ze mną co chciałeś
nawet chwili nie myśl że mi wstyd
zawsze byłam dzikim stworzeniem
i nie żałowałam nigdy czynów swych
Bleh, aż się nieprzyjemnie czyta, taki to paskudny tekst Ale i do tego fragmentu uczepić się nie mogę Może poza szykiem gdzieniegdzie [np. zamienić miejscami w pierwszym wersie "uczynisz" i "zaś"] i zbyt małą liczbą sylab w wersie ['nawet chwili nie myśl, że jest mi wstyd', 'i nie żałowałam nigdy żadnych czynów swych'].
No, dużo tego nie było Przekład nie zostawia wiele do życzenia - utrzymany w twoim stylu, pozbawiony jakichś poważniejszych błędów, no i zawierający te hektolitry perwersji, jakie były w oryginale
Gód dżab
[chociaż BGM dalej nie lubię ] Jako, że byłam Mistrzem, ale też i Bardem, zaczęłam nucić piosenkę:
Oto ja, po kres czasu
W swej tułaczce sam.
Jedyny bez imienia,
Bez serca niczym łza
Za kompas.
Oto ja, po kres czasu
"Bezimienny ten".
Ów wiersz - ostatnią próbą,
By znaleźć w życiu jakiś cel.
Och, gdyby spadł
Kojący deszcz...
Marzenia swe
Odzyskać chcę!
Serca mego żar
Przesłania mrok.
Za nadziei cień -
Oddam mój świat!
Kwiat mój usechł między kartkami:
Drugą a trzecią.
Raz tylko rozkwitł, lecz już na zawsze
Zgładziły go me grzechy.
Wejdź w ciemności.
Strzeż snów swoich -
Przeszłość wesprze Cię.
Swą miłością muśnij mnie.
Wyjaw moje "ja" prawdziwe!
Och, gdyby...
Och, gdyby spadł
Kojący deszcz...
Marzenia swe
Odzyskać chcę!
Na zawsze już
I bez końca:
"Nikt" - imię me:
Po czasu kres.
Nemo - czuje dom...
Nemo - na wolność!
Och, gdyby... Dawno dawno temu był sobie plan na napisanie silnika serwisowego. Było sporo kodu bałaganiarskiego, była nazwa PSS (Prosty Silnik Serwisowy), było trochę chęci które się skończyły. Agonia miała swój kres (o ile agonia może mieć kres) w styczniu 2007. Później nie działo się nic, aż mój dobry znajomy zarejestrowany tutaj jako Jar Gniewny nie stwierdził, że taki silnik to musi być banał. Po burzliwych dyskusjach i moim dużym oporze, w końcu, postanowił, że silnik ten napisze od nowa, z moją pomocą. Nie chciałem, ale zaczęliśmy pisać go od nowa, gdzieś koło czerwca tego roku.
W między czasie zajmowaliśmy się innymi sprawami, w tym własnymi magisterkami, ale PSS powoli powstawał, aż przy końcu tej drogi, Jar Gniewny stracił część swojego wolnego czasu i zostałem na placu boju niejako sam. Mimo wszystko postanowiłem rzecz skończyć, bo rozgrzebywałem ją już kilka razy i po prostu musiałem. Dlatego też dzisiaj ogłaszam start (kolejny) Nowego Moorholda, na nowym silniku PSS 1.0
Ma on pewnie sporo bugów, o których jeszcze nie wiem. Ma bugi o których wiem, ale na razie nie mam czasu się za nie zabrać. Słowem, wszystko jest niewykończone i głowy nie daje, że będzie odpowiednio działać. Co najważniejsze jednak, jest dostęp do Czytelni i działu Neuroshimy (sporo materiałów).
Ze spraw technicznych: z prawej strony na górze znajduję się pola Loguj i Rejestruj (chyba dość zrozumiałe). Aby komentować należy się zarejestrować (nie będzie spamu dzięki temu).
Ze spraw serwisowych, jest planowane otwarcie paru innych działów Moorholda, ale na razie konkretów zdradzać nie będę.
W razie pytań, proszę, piszcie.
pozdrawiam
Bulkers Ok tak na chwilkę tutaj wpadłem
Buziak za komentarz, tak tak, zgodzę się z poprawkami, prawie wszystkimi będzie więc kilka drobnych zmian w ostatecznej wersji...
a teraz tak tylko wrzucę tutaj co tam się jeszcze urodziło w ostatnim, sic, roku pewnie już i jest niedopracowane ale tez w stopniu zupełnie zadowalającym, wiec:
Dark Chest Of Wonders
MROCZNA SKRZYNIA CUDÓW:
Raz, wyśniłem sen
A oto on:
- Raz, był sen, Dziecka sen -
W noc zegar północ bił
Okno otwiera się...
- Serce Dziecka było, raz -
Latać pojąłem jak, i
Na zewnątrz dałem krok!
- Raz, znałem każdą pieśń -
To czas zawrócić czas
Z bladym księżycem iść...
- Raz, pragnąłem nocy tej -
Wezwany wiarą tu
To czas rwać pęta, wzbić się...
Wzbić się w świat snu
Ponad morza szum
Cały ciężar znikł
Rusz skrzyni wieko znów
Mrocznej skrzyni cudów
Którą ujrzał ktoś
Z sercem kryształowym
Raz, tak dawno już...
Z Błękitu Głębin, Ono jest tym
Co ze mnie wyrwał świat
Ta noc powrotem Jego
Znów będzie częścią mnie...
Wzbij się w świat snu
Ponad morza szum
Cały ciężar znikł
Rusz skrzyni wieko znów
Mrocznej skrzyni cudów
Którą ujrzał ktoś
Z sercem kryształowym
Raz, tak dawno już...
Romanticide
KRES ROMANTYCZNOŚCI:
Miłości przyjdź i spokój duszy
W zachodzie słońca co nie kończy się
Zmysły nikną me, lecz upadku nie zobaczy nikt
Ja, dekadencja czasów tych
Ja, w smole morski ptak, dziś
Łatwy łup, drapieżco o twarzach dwóch
Czemu, mów
Nie płaczę już?
Mocniej chwyć!
Muzyki to śmierć - wypełniło się
Wiary pocałunku łkając chcę
Na sprzedaż zaś serca żar i dusza ma!
Czemu, mów
Nie płaczę już?
Mocniej chwyć!
Zostaw mnie,
I przestań uczyć już, jak czuć
Czym żal, jak przed złem bronić się (mam)
Odejdź precz!
Ogrom tych kłamstw zabójczy jest
Romantyzm – precz
Póki miłość częścią mnie!
Spójrz, to ja, w pył starty swym działaniem.
Zostaw mnie...
Martwy Chłopiec żywy lecz bez czucia
Potrzeba mi śmierć poczuć bliską
Serce raz śmiałe
Teraz skute w kamień
Doskonałość posłańcem mi z piekieł
Wino w wodę
Ogniska zmrożone, płoną listy miłosne
Romantyzm prysł gdzieś
Panie, spraw by ból ten pomyłką stał się.
Przejściowy jest ból, zaś wstyd trwa na wieki
Udziału w tej diablej szachów potyczce
Plujcie na mnie, no dalej, pozbądźcie się
A potem przetrwajcie, będąc tak głupi.
Nemo
NEMO:
Ja tym który, po kres czasu
Zatracony jest
Bezimienne trwam
I nie prawość serca mówi jak kierunek brać
Ja tym który, po kres czasu
Bezimienny trwa
Wersy te ostatnią szansą
By pojąć gdzie szlak życia
Mój kwiat zeschnięty wśród
Kart pierwszych księgi, zaś
Jedyny i wieczny rozkwitu blask grzechy moje skryły
Wybierz mrok dróg
Śnij z aniołem!
Krzycz o pomoc w tył
Miłość swą zmień w dotyk
Daj poznać me prawdziwe imię!
Pragnieniem mym – kojący deszcz
Wszystko co chcę – móc znów śnić sen
Mój serca żar
Zaciemnił mrok
Za blask nadziei wszystko dam
Pragnieniem mym – kojący deszcz
Wszystko co chcę – móc znów śnić sen
Po czasu kres
Spełniło się
Nemo – me imię będzie brzmieć…
Nikim - na zawsze już…
White Night Fantasy
BEZSENNEJ NOCY SEN:
Uroków Pani do mnie przyszła, mówiąc:
Nocy tej czekaj mnie nad jeziorem…
Goniąc pieśń jej w bieli nurzam się
A w głębi, poprzez śnieg, ujrzałem Raj,
Pokój, kres kłamstw...
Umartwiona duszo!
Odpoczynek od nocy tej,
miłość - tu jest,
Właśnie tu, starczy wtulić się w me skrzydła.
I śnię o wilkach, z nimi biegnę
Zaś ona dla mnie noc w wieczność zmieniła...
Już dom znalazłem
Już czuję pokój...
Umartwiona duszo!
Odpoczynek od nocy tej,
miłość - tu jest,
Właśnie tu, starczy wtulić się w me skrzydła.
I jak tylko skończy się październik, odetchnę trochę z pracą i szkołą, i wrócę do aktywnej dyskusji w tym dziale
Hmmm, ciekawy pomysł, Robercie, ale chyba nie do końca trafny… Myślę, że nie będziesz miał problemów z poprawkami Powiedziałabym, że w treści całego utworu owa „naga piękność” ma pełną świadomość marności swej urody Czyżby nawiązanie do barokowej koncepcji „vanitas vanitatum et omnia vanitas” — Tuomas znów nawiązuje do klasyki wydaje mi się, że owo użyte przez Ciebie „biada” nie bardzo tu pasuje — chyba żeby uznać, że mówiąca używa go w kontekście ironicznym. Bardzo zgrabnie przetłumaczona zwrotka; jedyne, co nie do końca mi leży to określenie „śliczny”; wydaje mi się, że „piękny młodzieńcze” wyglądałoby lepiej. Drobne zastrzeżenia budzi we mnie sformułowanie „aż po czasu kres”. Zakłócenie rytmu: w słowie „skruchy” akcent siłą rzeczy przesuwa się na ostatnią sylabę, a tego lepiej byłoby uniknąć. No, tak. Masz rację...
Dzięki wielkie za komentarz! Over the Hills and Far Away
hen spoza siedmiu rzek i gór
przybyli poń w zimową noc
w pętach wywlekli go
że grabież była rzekli mu
znaleźli jego broń
do kordegardy zabran był
gdzie świtu czekać miał
gdy ku nabrzeżu wiedli go
wiedział — „niewinnym ja”
o grabież oskarżamy cię
tak bajlif ozwał się
gdzie zaś alibi będzie brak
przyniesie świt wolności kres
hen spoza siedmiu gór i rzek
lat dziesięć liczył będzie dnie
gdzie mórz dalekich leży brzeg
w krat cieniu przyjdzie życie wieść
choć słoną cena mogła być
lecz prawdy nie śmiał rzec
gdzie był w pamiętną ową noc
wyjawić nie mógł, nie
łzy furii przyszło zwalczyć mu
a serce tłukło w pierś
bo z druha żoną — tak chciał los
dzielił ostatnią noc swobody
hen spoza siedmiu rzek i gór
przysięga że powróci tu
z krain dalekich i zza mórz
w ramionach jej zatonie znów
hen spoza siedmiu rzek i gór
hen spoza gór
hen spoza gór
hen spoza siedmiu gór i rzek
co noc w więziennej celi swej
za kraty w dal śle wzrok
czeka czytając listy jej
dnia gdy odetchnie znów wolnością
hen spoza siedmiu rzek i gór
by wrócił dziewczę modły śle
tak pewne jak rzeki w morzu kres
znów weźmie ją w ramiona swe
hen spoza siedmiu rzek i gór
przysięga że powróci tu
z dolin dalekich i zza mórz
w ramionach jej zatonie znów
hen spoza siedmiu rzek i gór
by wrócił dziewczę modły śle
tak pewne jak rzeki w morzu kres
znów weźmie ją w ramiona swe
hen spoza gór
hen spoza siedmiu gór i rzek
hen spoza gór
hen spoza siedmiu gór i rzek
10th Man Down
-----
Away
-----
Astral Romance — Reedited
astralny romans
w ciemnościach nocy koncert trwa
drogę wskazuje mi świec blask
pieśń gwiazd tańczących wiedzie mnie
tą błędną ścieżką poprzez cień
na czerni nieba hafcie gwiazd
obnaż co czuję dla tych ziem
ześlij mi balsam dla mych ran
i nagim pozwól odrodzić się
wszechświat swe moce we mnie wlał
więc porzucić muszę ten ułudy świat
nocne me życzenie sprzed tylu lat
usłyszeli ci których pochłonął żal
godów łoże które dzieli cień
oczekuj na mej śmierci dzień
pyle galaktyk pod stopy się ściel
do ukochanej królestwa mnie wiedź
tęsknota za dotykiem twym
ocean bólu i gorzkich łez
samotność wskutek której
takim stałem się
odmęty mórz samotne jak ja
błagam, odbierzcie mi ten dar
nie dla Wilka życzliwy gest
lecz wciąż cię kocham — po czasu kres
przybądź...
od siebie mnie wyzwól
i od wszystkich dni tego świata...
zbrakło ostatnich słów
pamięć o mnie pozostanie tu
żegnajcie więc
ma ścieżka wciąż biegnie w dal… czy słuchaliście kiedyś tekstów comy?
ale tak naprawdę - żeby zrozumieć choć jedno słowo
to jakie by to słowo było?
wódka - to mocne słowo
nadam mu sens
tylko wódki i ogórków smak...
ogórki chyba lepsze niż wódka którą
"wyrzygam siebie samego - pod siebie i SAM"
i rzygać nią będę po kres czasu jako karę za moje zaślepienie
wspomnieniem miłości którą utraciłem bezpowrotnie
czy jednak ta MIŁOŚĆ nie żyje czasem w mym sercu na wieczność?
gdyby żyła to musiałbym tej wódki nie wypić
i smakowałaby ona niebiańsko
przelewając się przez gardło zlewu
nie moje!
i w tej samotnej wieczności zatopienia we własnych rzygowinach
pielęgnuję najpiękniejszy moment gdy kochałem
gdy kochałem coś innego niż wódka
coś piękniejszego po milionkroć
gdy kochałem kogoś
kogoś drugiego
a może siebie samego kochałem
i dla tego tak skończyłem...
SAM
jak chciałem
i dostałem na com zasłużył
sam na to zasłużyłem
i sam zostałem
bez was
szanowni czytacze
zostawcie tu kawałek siebie
a i jeszcze sprawdźcie "KSIĘGĘ GOŚCI"
cube
nie słuchaj !
a zamknę się No niestety muszę się z tym pogodzić. Tylko to trochę boli. Człowiek stara się być jak najbardziej pomocnym dla drugiej osoby, a potem w zamian zostaje olany.
Nasza ostatnia rozmowa, jak przyszła pożyczyć folię aluminiową (jesteśmy bliskimi sąsiadkami i przychodzi teraz tylko jak coś chce):
-siema
-cześć
-co czytasz?
-ptaśka
-co?
-ptasiek
<cisza >
-no wiem, że przyszłaś coś pożyczyć bo inaczej być nie przyszła
-no bo nie mam czasu
-Marta...nie przesadzaj, nie masz 15 minut? a zresztą... dobra, nie ważne
<cisza >
- no przyszłam pożyczyć folię aluminiową
- nie ma
- aha, no to na razie
- pa
fajnie, nie?
czyżby każda przyjaźń miała swój kres? za recytacje dostałam 6
'To be or not to be........
Czy szlachetniejszym jest znosić świadomie
losu ściekłego pociski i strzały
czy za broń porwać przeciwko morzu zgryzot
aby odparte znikły
Umrześ-Usnąć,
nic więcej, snem tym wyrazić, że minął
ból serca, a znim niezliczone wstrząsy,
które są ciała dzidzictwem: kres taki
błogosławieństwem byłby. Umrzeć-Usnąć...
Usnąć! Śnić może? Tak oto przeszkoda,
bowiem sny owe, które mogą nadejść
pośród snu śmierci, gdy już odrzucimy
wrzawę śmiertelnych, budzą w nas wachanie
zmieniając życie nazbyt długie w klęśkę.
Którzby zniósł bicze i szyderstwa czasu
krzywdy ciemiężców i zniewagi pysznych
boleść okrótną wzgardzonej miłości
prawa leniwe, zuchwalstwo urzędów
i poniżenie, które znosić musi
zasługa cicha od niegodnych łotrów
Gdyby uwolnić się mógł sam od tego
nagim sztyletem? Którzby zniósł o ciężar
I dzwigał swoje życie umęczone
sapiąc się i pocąć się, gdyby mu trwoga
przed czymś po śmierci, przed tą nieodkrytą
krainą, z której nie powraca żaden
wędrowiec, woli nię pętała, każąc
znieść ów ból znany raczej, niżli ulecieć
ku innym których nie znamy?Tak nasza
świadomość wszystkich nas przemienia w tchórzy
rumiany odcień naszej stanowczości
blaknie, pokryty bladą barwą myśli
a przedsięwzięcia rozległe i ważkie
z przyczyny owej w nurt wpadają kręty
i gubią imię czynów...."
do dziś pamiętam prawie całe Powoli wschodziło słońce, u podnóża ogromnego wzgórza zamajaczyły sylwetki zwiadowców. Dóthmakh stojący samotnie na szczycie uśmiechnął się mściwie wpatrując się uparcie w kłębiące się w dole mgły. Machnął ręką w stronę swego przybocznego, by dał znać konnym. W przeciągu zaledwie kwadransa pole zapełniło się w pełni uzbrojonymi żołnierzami z Hildórien.
- Znacie rozkazy - warknął generałom przed atakiem. - Do roboty!
Zadęto w złociste surmy i bawole rogi, podniosły się sztandary Księcia. Czarny koń na czerwonym polu.
Książę błyskawicznie wdrapał się na swego wierzchowca, zasunął przyłbicę na twarz i ruszył z kopyta. Za nim odezwał się metaliczny zgrzyt pancerzy - konnica ruszyła.
W parę chwil później z bezlitosnym impetem wbiła się w armię wroga, wcinając się głębokim klinem w jej szeregi. Pierwsze z nich zostały zmiecione z powierzchni ziemi, rozległ się wizg koni, krzyki konających oraz wiele innych dźwięków. Odgłosy wojny.
Wolne Ludy Śródziemia z trudem odzyskiwały zabrane im pole, sukcesywnie prąc do przodu. Był to jednak beznadziejny wysiłek, gdyż Ludzie Mgieł walczyli nie mniej zażarcie; desperacja powoli ustępowała zbrojnej potędze Królestwa.
Książę okazał się być lepszym strategiem, niż ktokolwiek śmiał przypuszczać. Późnym popołudniem bitwa była praktycznie przesądzona - niedobitki kilkunastotysięcznej armii ludzi, elfów i krasnoludów zmuszono do odwrotu. Nowe oddziały miały co prawda przybyć za dwa dni, ale miało upłynąć jeszcze wiele czasu zanim zdążą wylizać rany.
Zwycięscy Hildórienczycy okryli wracającego władcę płaszczem zabarwionym na cesarską purpurę. Pancerz jego i konia był cały splamiony krwią nieprzyjaciela, co wzbudziło u żołnierzy jeszcze większy entuzjazm.
Lindisfarne otworzyła oczy, próbując odciąć się od natrętnych wizji zwycięskiego Dóthmakha. Żadna armia nie mogła go pokonać, dopóki miał przy sobie Łzę Mroku i czerpał złą moc z pozostałych sztyletów. Kilkakroć uratowały mu nędzne życie…
Wyszła na taras, by przyjrzeć się uważnie domenie wroga. Twierdza górowała nad całą okolicą, nie licząc okręgu Gór. W oddali widniały niewielkie punkcik - niezdobyta brama, wymarłe miasto i twierdza. Gdzieś na wschodzie Królestwa znajdowały się tereny zaopatrujące armię Księcia w niezbędne dobra. Rzeczywiście, zdobycie tego miejsca wymagało niezliczonej armii i umiejętności. Albo ośmiu sztyletów, przyjaciół i chęci zemsty.
Rozległ się głośny dźwięk przypominający grzmot. Po głównej drodze do pałacu truchtało wiele setek koni, łącznie z wałachem Księcia. Wszystkie zwierzęta ubrane były jak na paradę: uprząż przyozdobiona złotem i srebrem, czerwone i purpurowe derki. Vanyi aż w głowie się zakręciło, widziała tylko morze krwi i nieszczęść. Dlaczego ci waleczni wojownicy dali się tak upodlić i służą Księciu? Gdyby choć połowa z nich miała więcej rozsądku!
Kres rozmyślaniom elfki położyło wejście uzbrojonych strażników. Myślała, że to przyboczni Księcia, jednak ich dystynkcje na to nie wskazywały. Za nimi szedł, słaniając się, białowłosy w łańcuchach. Pośrodku obejmujących nadgarstki obręczy mdłym, niebieskawym światłem płonęły pieczęcie.
- Dante - wyszeptała bezgłośnie, po czym przeniosła swe spojrzenie na Hildórienczyków. - Zostawcie go tutaj - warknęła, znajdując się przed nimi. Żałowała, że nie jest w stanie wypędzić ich z pomocą magii bądź sztyletów. Krwiak na barku wciąż uniemożliwiał jej użycie magii, a dodatkowo Cosmó sprawił, że dotykający sztyletów mdlał na miejscu.
- Proszę bardzo, pani Hildórien! - skłonili się w jej pas, brutalnie wrzucając Dantego do środka. Po tym opuścili komnatę.
- Auć - jęknął białowłosy, siadając na rozłożonej przed kominkiem zwierzęcej skórze. Vanya znalazła się przy nim.
- Dałeś niezły pokaz mocy, Dante - oparła się o gzyms. - Niestety, nasz kochany Książę wystraszył się i kazał cię uziemić. Ten znak - wskazała na obręcze kajdan. - Może zdjąć albo on sam, albo połączony klejnot twój i Tithiel.
- Widać sobie poczekamy - rzucił z ponurym uśmiechem. - Co z draniem, nie ma go?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Tchórz pojechał z wojskiem i zwabił nas w pułapkę. Jego po dziesięciokroć przeklęty ojciec nałożył na mnie więzy, przez które nikt nie może dotykać Łez. Ani się stąd nie mogę ruszyć, ani was uratować. O zamordowaniu Księcia, to znaczy Dóthmakha nie wspominam.
Białowłosy widocznie pobladł.
- To imię przynosi pecha - przypomniał jej Dante.
Jak na zawołanie przed nimi zmaterializował się sam Książę.
- Zapraszam was na ostatni akt tragedii, Drużyno Bukowego Liścia - zaśmiał się drwiąco. Zwielokrotnione echo śmiechu Dóthmakha odezwało się w jej umyśle, jakby miało rozsadzić czaszkę Lindisfarne od zewnątrz.
Pojawili się na ogromnym dziedzińcu, w którego sercu znajdował się szafot.
Feanor bowiem i jego synowie wezwali wieczne Ciemności, aby ich ogarnęły, gdyby nie dotrzymali ślubów, a na świadków powołali Manwego, Vardę i uświęconą górę Taniquetil, przyrzekając ścigać zemstą i nienawiścią aż do końca świata Valara, demona, elfa czy też człowieka z nie narodzonego jeszcze ludzkiego plemienia, każdą istotę dużą czy małą, dobrą czy złą, jakiekolwiek stworzenie, które zjawi się odtąd aż po kres czasu, jeśli spróbuje przywłaszczyć sobie, zagarnąć lub przetrzymywać Silmarile, należne z prawa Feanorowi i jego rodowi.
Tak poprzysięgli Maedhros, Maglor, Kelegorm, Kurufin, Karanthir, Amrod i Amras, książęta Noldorów. Wszyscy bowiem zrozumieli, że nad braćmi ciąży straszna klątwa i że zło idzie ich śladem.
Zadać by można pytania - czyżby więc okrucieństw było jednak za dużo? Czyżby prawo własności do arcydzieła Feanora, utworzonego z uświęconych Dwóch Drzew, było uchylane przez sataniczny charakter Przysięgi i jej konsekwencje?
Potem Feanor złożył straszliwą przysięgę. Siedmiu synów stanęło u jego boku i chórem powtórzyło za ojcem słowa ślubowania, a ich obnażone miecze lśniły krwawą czerwienią w blasku pochodni. Takiej przysięgi nikt nie śmie złamać ani też nie powinien składać, nawet w imię Ilúvatara. Feanor bowiem i jego synowie wezwali Wieczne Ciemności, aby ich ogarnęły, gdyby nie dotrzymali ślubów, a na świadków przywołali Manwego, Vardę i uświęconą górę Taniquetil, przyrzekając ścigać zemstą i nienawiścią aż do końca świata Valara, demona, elfa czy też człowieka z nienarodzonego jeszcze ludzkiego plemienia, każdą istotę dużą czy małą, dobrą czy złą, jakiekolwiek stworzenie, które zjawi się odtąd aż po kres czasu, jeśli spróbuje przywłaszczyć sobie, zagarnąć lub przetrzymywać Silmarile, należne z prawa Feanorowi i jego rodowi. -Które statki i których żeglarzy odeślesz teraz po resztę naszych współplemieńców i kogo przede wszystkim każesz wziąć na pokład? Myślę, że mężny Fingon powinien mieć pierwszeństwo. Maedhros stał samotnie na uboczu, gdy Feanor wydawał rozkaz podpalenia białych okrętów Telerich. Przodkowie tych koni pochodzili z Valinoru, przywieziono bowiem szlachetne wierzchowce na statkach do Losgaru, a Maedhros podarował je Fingolfinowi, żeby mu wynagrodzić poniesione przez niego straty. Maedhros dokonał czynów niezwykłego męstwa, orkowie pierzchali na sam widok jego oblicza, gdyż od czasu męki na skale Thangorodrimu duch w nim płonął niby biały płomień, a Maedhros stał się podobny do tych, którzy wrócili z krainy śmierci. Maglor bowiem należał do najznamienitszych pieśniarzy Dawnych Dni, ustępując sławą jedynie Daeronowi z Doriathu. Maglor zabił przeklętego Uldora, przywódcę zdrajców Maglor także nie mógł znieść męki, jaką mu zadawał jego Silmaril, więc cisnął go do morza, a potem błąkał się wiecznie po wybrzeżu i śpiewał falom pieśni pełne bólu i żalu. Ale kiedy Caranthir się oburza, mając do tego pełne prawo, nagle zyskuje piętno "najmniej okrzesanego i najbardziej porywczego". Czarna legenda głosi, jak straszliwej obrazy dopuścił się wobec kuzyna i jak bestialsko znieważył jego matkę. Tymczasem, zwróćmy uwagę, że Caranthir mówi jedynie, że "pochodzi ona z obcego szczepu" - nie wartościuje, nie twierdzi, że jest ona gorsza ani tym bardziej, Eru uchowaj, nie sugeruje jej kultywowania lekkich obyczajów (bo i takie zarzuty można spotkać), tylko znowu stwierdza fakt (w oryginale brzmi to jeszcze łagodniej - Caranthir nie używa słowa "z obcego" tylko "z innego" - other kin, czyli innego niż Noldorowie). Czarną legendę psuje też nieco zachowanie Caranthira względem ludu Halethy. Oczywiście wyolbrzymia się to, że nie interesował się nim zbytnio, poprzestając na zezwoleniu na osiedlenie na jego ziemiach (Tak nawiasem mówiąc, wcale nie musiał się interesować, atanofilia nie była wówczas obowiązkowa, ziemie swoje im dał, nie przeszkadzał i nie wtrącał się - to mało? Taki Thingol np. początkowo ani jednego człowieka nei chciał wpuścić pod Pantofel ani nawet w jego pobliże, bo się ludźmi brzydził (...) Kiedy Haletha i jej podwładni znaleźli się w prawdziwym niebezpieczeństwie, Caranthir nadciągnął z wojskiem i uratował im życie, proponując przeprowadzkę bliżej jego siedziby, by mógł ich lepiej chronić i im pomagać. I tak oto mamy Trzech Panów C, nie licząc Huana, w całej krasie. Podstępne i porywcze potwory, ale też - generalizując - przyjaciele Valarów, krasnoludów i ludzi, utalentowani władcy, wybitni językoznawcy i twórcy, myśliwi i znawcy zwierząt. Mężowie i ojcowie. Wojownicy i stratedzy. Wszyscy kiedyś kochali i byli wielcy, niezwykli i wspaniali.
Zachęcam do całej lektury. Znajomość greki i łaciny, a co za tym idzie twórczości autorów starożytnych, przez setki lat była nieodzownym wyznacznikiem wykształcenia. W tym kierunku szła edukacja. Kres temu modelowi położyła w Polsce II wojna światowa oraz wprowadzenie ustroju socjalistycznego w 1945.
Skutkiem jest oderwanie się od korzeni europejskiej cywilizacji. Edukacja licealna od tego czasu stała się łatwiej dostępna, lecz wygląda na to, że jej poziom spadł. Ten sam problem dotyczy studiów wyższych. W dzisiejszej Polsce brak elit, które miałyby jakąkolwiek sensowną wizję kraju i starały się wprowadzić ją w życie.
Jaka jest wasza opinia? Wiał silny wiatr, ale słonko, które ostro świeciło na tle błękitnego nieba dodawało otuchy w ten magiczny, jedyny dzień w roku. Wóz skrzypiał od ciężaru drewienek, którym wypełniony był po brzegi, płozy syczały przecierając szlak, a dzwoneczki reniferów umilały od kilku dni uciążliwą ciszę.
- Jak dobrze, że mój przyjaciel z siwą brodą i czerwoną czapeczką Tom mógł mi pożyczyć te kochane zwierzaczki. Samemu ciągnąć tak ciężki wóz i w dodatku w tak głębokim śniegu....- mruczał Dziki siedząc opatulony w ciepły koc zabrany z chatki. – oj, na pewno bym nie zdążył na czas!
Joł, joł moje kochane reniferki, joł ! – od czasu do czasu wykrzykiwał.
-Jeszcze tylko jedno wzgórze, dwa zakręty i kolejne wzgórze, zamarznięte jezioro i wzgórze.......
Powolutku robiło się ciemno. Słońce zaszło, a do celu pozostało już tylko ostanie wzgórze. Na szczycie Dziki dojrzał małe, światełko w dolinie i radośnie zaczął podśpiewywać, kolejną już tego dnia mruczankę.
-Prrrrrrrrrrrr. Moje zwierzaczki. Prrrrrrrrrrrr! To już tu! Jesteśmy na miejscu. Z wnętrza Gospody dochodził głośny gwar. Dziki zszedł z wozu, podchodząc do drzwi machinalnie cofnął rękę. Oooo! – pomyślał – A gdzie jest klamka?
Zajrzał dyskretnie przez zmrożone okno i zobaczył mnóstwo postaci biegających jakby bez celu, nie uszedł też jego uwadze kominek, który.... O zgrozo! Nie dosyć, że cały osmolony, to jeszcze brak w nim było płomyka!!!
Wrócił do drzwi i jednym kopnięciem, otworzył już otwarte, bo bez zamka masywne wejście i tracąc równowagę wpadł do środka.
Na moment wszyscy zamarli spojrzawszy na tajemniczego przybysza, lecz chwilę potem bieganina ponownie się rozpoczęła, jakby nigdy nic. Jedynie Grubaśny Karczmarz łypnął na niego groźnym wzrokiem, ubrany w kufajkę i ciepłą czapę.- Hej! To ty jesteś ten, co wypalił nam całe drzewo w Gospodzie? I nie zapłacił rachunku?! Co do opału, to zaraz będziesz się tłumaczyć, bo za rachunki i to większości nicponi, którzy tu się zakradają zapłacił już kto inny! Już ja was dobrze znam Elfy, Krasnoludy, Orki i Hobbici i ...Ludzie !
- Ale ja...ale...... – próbował powiedzieć Dziki. Z Karczmarzem nie ma przelewek- pomyślał pamiętając o limicie na myślenie.
- A teraz wstawaj i ........
- Ale ja przywiozłem drzewo!- Wreszcie udało się wędrowcowi wykrztusić.
- Mh...zobaczymy, zobaczymy.
Wyszli razem na dwór. Mroźny wieczór nie robił wrażenia na Karczmarzu, choć mogło być z minus 50 stopni!
- To gdzie to drzewo?
- O, już pierwsza gwiazdka zaświeciła na niebie, już czas.....
Grubas zaklął coś pod nosem. – Gdzie jest to drzewo? Wszyscy mi w Gospodzie zamarzną! Już są na granicy wyczerpania od tego biegania!
Chwilę potem cała czerada wypadła z drewnianej chaty, by rozładować wóz i oczywiście szybciutko napalić w kominku.
- Ej przybłędo! – wyryczał Karczmarz – tylko, że do ogieńka dokładać będzie ktoś inny! A to co?!
Dziki z dwoma Krasnoludami, i trzema Elfami wnieśli ogromny pakunek owinięty kocami. - Przywiozłem Wam prezent, ot taki mały. Choinkę....
Ściągnąwszy koce i postawiwszy ją w rogu , gdzie nie było żadnych stolików, wędrowiec uśmiechnął się pełną gębą! I wtedy zaczęło się!
Krzyków, wrzasków, gróźb nie było końca! -Ty morderco, zabójco Magicznego Drzewka! Ty.... Wszyscy ruszyli na biedaka chwytając co każdy miał pod ręką.
I gdy wydawało się, że to już koniec, nadszedł kres Dzikiego...- W taki dzień, to nie przystoi- pomyślał i z pod pazuchy wyciągnął lśniący miecz unosząc go w górę wrzeszcząc na całe gardło : Jam jest Strażnik z Lothlórien! Dzisiaj jest specjalny dzień i jedyny kiedy Strażnik może użyć swojego miecza! Padnijcie na kolana i błagajcie o litość! – a już ciszej – to drzewko, to specjalny prezent od Toma w Czerwonej czapeczce!
Wszyscy zamarli, bo z ciemnego kąta nagle coś wielkiego wyszło i zaczęło sobie spacerować. – No, to gdzie macie te ozdóbki ? – rzekła choinka.
Przyjaciele..... zapraszam was do wieczerzy Wigilijnej – rzekł Dziki, a Karczmarz z błogim uśmiechem, potem rozrzewnieniem uronił kilka kropel.....
Przedniego piwa! Do stołów, a chyżo!
Czy kres númenorejskiej cywilizacji był tylko kwestią czasu? A może jednak dałoby się go uniknąć? Jak można było tego dokonać? [Ar Pharazon] Uczynił to wbrew woli dziewczyny i przeciwko prawom Númenoru, jako że byłą córką brata jego ojca
Miriel została postawiona przed faktem dokonanym i wielkiej możliwości nie miała, choć można jej zarzucić to i owo (choćby że nie interweniował wcześniej).
Ale, jak już wcześniej napomknęłam, w czasie, o którym mówimy, klęska Númenoru była już tylko kwestią czasu. Zbyt dużo się wydarzyło, by mogło to pójść w zapomnienie. Czyny Ar Pharazona były tylko ostatnią cegiełką do muru, bądź - jak można powiedzieć dostojniej - przyczyną bezpośrednią. Upadek Númenoru pod koniec Drugiej Ery należy uznać za wyjątkowo gorzkie podsumowanie liczącej ponad 3000 lat historii Królestwa Dúnedainów. Bezpośrednią przyczyną zatopienia Wyspy Królów był, rzecz jasna, atak floty wojennej pod dowództwem Ar-Pharazôna na Valinor, przeprowadzony w nadziei, że dzięki niemu Númenorejczycy zdobędą wreszcie należny im z racji osiągnięć przywilej nieśmiertelnego życia. Owo przekonanie dobitnie świadczy o skrajnej degeneracji moralnej najszlachetniejszego ongiś plemienia ludzi. W tej sytuacji Eru, Kreator Świata, mógł podjąć tylko jedną decyzję; jej rezultat znamy wszyscy.
Pojawia się tu wszak pytanie: czy takiego końca dało się uniknąć? W rozdziale "Opis wyspy Númenor" w Niedokończonych Opowieściach (tłum. Radosława Kota) znajdujemy zdanie: "W późniejszych wiekach powszechnie znano już tylko opowieść o Ar-Pharazônie i jego świętokradczej armadzie." Wspomniane późniejsze wieki odnoszą się do okresu Trzeciej Ery, kiedy to potomkowie Númenorejczyków przekonali się, że "Kraina Daru została im odebrana" na zawsze. Przytoczony przeze mnie fragment dowodzi, że znający historię Pharazôna potomkowie Edainów z Drugiej Ery winą za zniszczenie Númenoru obarczali głównie szalonego uzurpatora. Jednak czy słusznie?
Nie zapominajmy, że prawowitą spadkobierczynią tronu po śmierci Tar-Palantira była jego córka. W sytuacji, gdy Pharazôn postanowił siłą przywłaszczyć sobie berło, Míriel powinna była znaleźć w sobie dość siły i odwagi, aby się tym knowaniom przeciwstawić. Czy nie miała popleczników w osobach Amandila, Elendila oraz innych możnych z Andúnië i krewnych na królewskim dworze? Czy ojciec nie przygotował jej do rządzenia w państwie ogarniętym tak głębokim kryzysem wewnętrznym? I wreszcie: czy w sytuacji zamachu stanu – bo też trudno inaczej nazwać podjętą przez Pharazôna próbę przejęcia władzy – obowiązkiem przyszłej królowej nie było ukrócenie mocarstwowych zapędów kuzyna? Śmiem twierdzić, że w obliczu kolejnych wydarzeń, jakich była świadkiem i uczestnikiem, Míriel winna była zareagować w sposób stanowczy i zdecydowany. Tymczasem nie zrobiła praktycznie nic.
Czy kres númenorejskiej cywilizacji był tylko kwestią czasu? A może jednak dałoby się go uniknąć? Jak można było tego dokonać? Zapraszam wszystkich do dyskusji.
Czemu ja tu widzę same komentarze, w których jest brak krytyki?
Achiiika! Pani zamawiała usługę...
A ja wrzucę tylko parę zarzutów do strony językowej , bo nie czytałem całości.
"Mgła, która była nad białym grodem powodowała senność, a poza tym od czasu wybicia wszystkich orków z Mordoru na Pellenorze nie było nic, co urozmaicałoby ten zimny, ponury dzień."
Literówka i dziwoląg składniowy. Czy nic nie było na Pellenorze , czy wybito orków z Mordoru na Pellenorze?
"A przesmyk, który łączył Grobowce Namiestników z Mindolliną był wąski tak bardzo, że on i Sauron z trudem się mijali."
Znowu literówka.
"Wprawdzie był już po zachodzie słońca, ale wartownicy go rozpoznawali i nie mieli nic przeciw nocnym wyprawom dzielnego niziołka."
Jak powyżej.
"Ulica była oświetlona wątłym światłem jednej z latarni,"
A pozostałe zgasiły Ciemne Siły Ciemności?
"A jednocześnie poczuł odwagę, chęć do wyjścia bliżej góry, komplementacji nad losem świata w ciszy, aż do świtu."
Komplementacja = dopełnienie, uzupełnienie (SJP)
"Chciał pójść ścieżkami górskimi, poczuć smak mgły,"
Mniam.
"Ciągała go ciekawość, a odpychał nieuzasadniony niczym lęk."
Chyba "ciągnęła"? Straszny stylistyczny potworek...
"Ścieżkę, biegnącą przez Mindolluinę pokazał mu kiedyś Faramir i Eowina."
Mocy interpunkcji , przybywaj!
"Pamiętał wąski przesmyk, pod którym była jedynie przepaść i ostre kolce skał, a przynosiły one jedynie śmierć."
Powtórzone "jedynie" i wątpliwa składnia czynią to zdanie dziwacznym.
"Miały i mu przynieść przedwczesną ulgę w mękach, jakie przygotował dla nich Lord Sauron w ramach swej straszliwej zemsty."
Jak już , to "jemu" , no i dlaczego _z perspektywy męczonego_ ta ulga ma być "przedwczesna"?
"Po tym miał wyrzuty sumienia, że zląkł się jakiś absurdalnych myśli."
A czemu nie "potem"?
"Gest opancerzonej dłoni wystarczył, by pochód zwolnił na ostatnim etapie podróży."
Opancerzonej? Chityną?
"Ogier zwolnił, spojrzał na niziołka wygłodniale, jego bezdenne oczy wypełniła żądza mordu."
Ogier o bezdennych oczach chciał zjeść niziołka? Dobre. A jak można wypełnić coś bezdennego?
"Wierzchowiec Góthmoga wstąpił na niezwykle wąskie przejście, szmaragdowe oczy przenikliwie wpatrywały się w Meriadoka."
Te szmaragdowe oczy to Góthmoga czy wierzchowca?
"Mroczny Jeździec na czarnym rumaku, pośród błyskawic, które odezwały się z chwilą wejścia konia na skały."
Przybywamy z Polplanety ,
z dość odległej galaktyki ,
czyli z gwiazdy gramatyki!
Po ludzku mówiąc , brakuje orzeczenia. Taki zabieg może być oczywiście usprawiedliwiony kontekstem , ale nie jest to akurat ten wypadek.
"Gdy Merry zanurkował obok orka,"
Zanurkować można w ciecz.
"Świat zawirował mu w oczach, odruchowo chwycił się za żelazną nagolenicę dosiadającego Ghathurza."
Literówka.
"Uderzenie głową w skałę dało kres jego życiu."
Przyniosło , jak już.
"Spojrzał w górę i rozluźnił mięśnie dłoni."
W porządku , jeden komentarz od strony literackiej... tak spartolonego opisu nie widziałem od czasu lektury fragmentów dzieła sławnej literatki Moniki Błądek.
"Kolacja Ghathurza…
Zabrał zwłoki, a potem szepnął jakieś zaklęcie i znalazł się na górze, pośród błyskawic."
Kto zabrał?
"Czarny rumak tego, który okrutnie sprofanował ciało Merry’ego również przyczynił się do profanacji zwłok."
Uważam , że używanie przez ciebie powtórek wyrazów jest użyciem niewłaściwego w takim zdaniu zabiegu literackiego.
Przeczytać resztę i wypowiedzieć się o całości również odnośnie kwestii fabularnych?
Smutny los...
A gdzie o tym przeczytałeś? Bo w Silmarillionie tego chyba nie było...
Między innymi w rodziale Laws and Customs among the Eldar ('Prawa i zwyczaje wśród Eldarów'), znajdującym się w Morgoth's Ring (X tom The History of Middle-earth). Z upływem wieków wciąż zwiększała się dominacja fëar, „przepalając” ich [Eldarów] ciała (...). W końcowym efekcie tego procesu elfy „znikały", jak mawiali ludzie, gdyż ciała ich stawały się jak gdyby wyłącznie wspomnieniem przechowywanym przez fëar. W wielu regionach Śródziemia proces ten dobiegł końca i tak elfy są rzeczywiście nieśmiertelne, niezniszczalne i nie podlegają zmianom. Wiedziałam o tym już wcześniej, ale teraz tak sobie pomyślałam, czy to nie było nie fair? Że elf który się później urodził nie miał szansy odpłynięcia sobie. Albo taki którego po drodze do pzystani orkowie napadli Podróż „za morze” na Eressëę (wyspę, z której było widać Aman) była dozwolona, a nawet zalecana wszystkim pozostającym w Śródziemiu elfom po obaleniu Morgotha w Angbandzie. Wydarzenie to oznaczało naprawdę początek Dominacji ludzi, choć (naszym zdaniem) pomiędzy upadkiem Morgotha a ostatecznym pokonaniem Saurona upłynęło jeszcze wiele czasu w półmroku, to znaczy cała Druga i Trzecia Era. nie sądzę, żeby po trzeciej erze narodził się jakiś elf... Chyba raczej po Ostatnim statku elfy nie chciały mieć dzieci... Z resztą elfy decydowały się na potomstwo tylko podczas dużej stabilizacji życiowej, a takiej już od czwartej ery chyba nie miewaly... Myślę, że cały problem leży w owym sławnym "znużeniu światem". W czasie wojen o Beleriand "świat był jeszcze młody", a wraz z nim również elfy. Później - w III i IV Erze, kiedy świat się zestarzał - "zestarzały się" (mam nadzieję, że nie dojdzie tu do nieporozumień...) też elfy i "nie miały głowy" do dzieci (elfiątek ). Można by pomyśleć, że skoro Eldarowie (zdaniem ludzi) nie starzeją się fizycznie, to mogą mieć dzieci przez całe życie, w każdym wieku. Lecz nie jest to prawdą. W rzeczywistości Eldarowie starzeją się, choć bardzo powoli: kres ich życia określa czas trwania Ardy, czas skończony, chociaż przekraczający pojęcie ludzi, i także podlegający starzeniu. (...) Z upływem lat, ze wszystkimi zmianami myśli i pragnień ciężar opada na ducha Eldarów, tak samo jak zmieniają się pragnienia i dyspozycje ciała. Eldarowie mówią także, że płodząc, a jeszcze bardziej rodząc dzieci, przekazują im większą część i siłę swej własnej istoty, ciała i umysłu, niż rodzice dzieci śmiertelnych. Dlatego to właśnie Eldarowie nie mieli wiele dzieci, dlatego także, jeśli nie spotkało ich dziwne zrządzenie złego losu, mieli dzieci w swej młodości lub też we wczesnym okresie życia. Może wtedy, kiedy elfy czuły już, że "znikają" czy "odchodzą", nie miały w sobie już tej "siły własnej istoty", umysłu i ciała (właśnie!), by przekazać je dziecku?
Nie pamiętam gdzie, ale gdzieś w Silmarillionie natknąłem się na wzmiankę, że kiedy Ainurowie oglądali skutek swojej Muzyki, wszystko zniknęło im z oczu na krótko przed zniszczeniem Pierścienia Władzy i początkiem Panowania Ludzi. Gdy Ulmo jeszcze odpowiadał Ilúvatarowi, a wszyscy Ainurowie stali zapatrzeni, wizja oddalała się, aż wreszcie została zasłonięta przed ich oczyma; i wydało im się, że w tej samej chwili ujrzeli coś nowego: Ciemność, którą przedtem znali tylko w myślach. Zakochali się w pięknie wizji i z wielkim przejęciem śledzili, jak się odsłania przed nimi historia stającego się Świata, lecz nie poznali jej w pełni, bo wizja zniknęła, zanim się zamknęły kręgi czasu. Niektórzy z Ainurów mówili, że stracili ją z oczu przed nastaniem ery panowania ludzi i zmierzchem Pierworodnych; tak tedy, chociaż Muzyka objęła wszystko, Valarowie nie zobaczyli czasów późniejszych ani końca Świata. Ludziom natomiast udzielił Ilúvatar osobliwych darów.
Powiadają bowiem, iż po odejściu Valarów zapadła cisza, a Ilúvatar przez długi wiek był samotny i pogrążony w myślach. Wreszcie przemówił: "Zaprawdę miłuję Ziemię, która ma być mieszkaniem Quendich i Atanich. Najpiękniejsi ze wszystkich ziemskich istot będą Quendi; oni to wymyślą i urzeczywistnią więcej piękna niż inne moje Dzieci; oni też zaznają największego szczęścia na świecie. Lecz Atanim przypadnie nowy dar ode mnie". Tchnął więc w serce człowiecze tęsknotę przekraczającą granice świata i nie dającą się zaspokoić tym, co na nim można znaleźć; dał też ludziom moc kształtowania - wśród potęg i przypadków świata - własnego życia w sposób nie wyznaczony przez Muzykę Ainurów, która określa niejako los wszystkich innych istot i rzeczy; działanie ludzi, ich obyczaje i uczynki, ukształtuje ostatecznie świat, aż się dopełni wszystko do końca i w każdym szczególe. Co zatem miało być potem? No właśnie, może tego nie dało się już przewidzieć? Nikomu bowiem nie objawił Ilúvatar wszystkich swoich planów, zachowując pełnię wiedzy tylko dla siebie. Wtedy przemówił w proroctwie Mandos, gdy Bogowie zasiedli dla sądów w Valinorze, a wieść o jego słowach powtarzana była wśród Elfów Zachodu. Gdy świat stanie się stary, a Moce zmęczone, wówczas Morgoth, widząc śpiące straże powróci, przez Drzwi Nocy z Bezczasowej Pustki i zniszczy Słońce oraz Księżyc. Jednakże Eärendel runie nań jak biały, palący płomień i strąci go z przestworzy. Wtedy na polach Valinoru stoczona będzie Ostatnia Bitwa. Tego dnia Tulkas będzie się zmagał z Morgothem, a po jego prawicy będzie Fionwë, po lewicy zaś Túrin Turambar, który przybędzie z hal Mandosa. I czarny miecz Túrina zada Morgothowi śmierć i ostateczny kres i tak pomszczone będą dzieci Húrina i wszyscy ludzie.
Następnie Ziemia zostanie rozłamana i ukształtowana na nowo, a Silmarile odzyskane z Ziemi, Morza i Przestworzy, Eärendel bowiem zstąpi z nieba i odstąpi płomienia, który miał w swej pieczy. Wówczas Fëanor weźmie Trzy Klejnoty i zaniesie je Yavannie Palúrien, ta zaś je rozbije i ogniem ich ożywi Dwa Drzewa, i wielkie światło rozbłyśnie. Zrównane zostaną góry Valinoru, by światło popłynęło na cały świat. W tym świetle Bogowie znów staną się młodzi, Elfy przebudzą się i powstaną wszyscy ich pomarli, a zamysł Ilúvatara, ich tyczący, będzie wypełniony. O Ludziach jednak nic tego dnia nie rzekł Mandos w swym Proroctwie, ani nie wymienił żadnego z nich oprócz jednego Túrina, jemu jednak dane jest miejsce między synami Valarów.
Tak bardzo bym chciała jeszcze mieć jedną szanse
Heh, przypomniał mi się jeden dialog z "Dnia Świra", między mamą a Markiem Kondradem"
Mama: Gdybym ja miała całe życie przed sobą...
Konrad: ...ale mama już miała życie przed sobą, ja też nie będę miał dwóch żyć
Tak więc jest rzecz gorsza od przemijającego czasu - zastanawianie się nad tym, czy spożytkowaliśmy ten który dostaliśmy dobrze, zanim jeszcze nasze życie dobiegło końca. Takie wiecie - umartwianie się, "mógłbym/mogłabym zrobić to innaczej". Mój dziadzio mawiał (kiepując ostatnią fajkę w mojej myszce - do dzisiaj mam ją na pułce, taką przepaloną ) "trzeba z żywymi naprzód iść" - stara prosta prawda.
Kiedy zastanawiamy się nad przeszłością, bądź patrzymy za daleko w przyszłość, ucieka nam z pod nóg teraźnieszość - czyli to, co najważniejsze, "tu i teraz".
Nie ma niczego lepszego od cieszenia się chwilą i nie wybiegania myślą poza kres dnia, który mamy.
No, chyba że "co masz zrobić dzisiaj, zrób jutro" - ale to już całkiem inna hystoryja MOTHER EARTH – Matka Ziemia
Ptaki i motyle
Rzeki i góry ona stworzyła
Lecz nigdy nie poznasz
Jej następnego ruchu
Możesz próbować
Ale to niepotrzebnie pytać, "dlaczego?"
Nie możesz jej kontrolować
Ona chodzi swoimi własnymi ścieżkami
Rządzi aż po kres czasu
Daje i odbiera
Rządzi aż po kres czasu
Chadza swoimi własnymi ścieżkami
Z każdym oddechem
Z wszystkimi wyborami
Mijamy tylko jej drogę
Odkryłam w sobie siłę,
Wiarę w to, że twoja dusza żyje
Po kres czasu
Będę ją niosła
Rządzi aż po kres czasu
Daje i odbiera
Rządzi aż po kres czasu
Chadza swoimi własnymi ścieżkami
Kiedyś dowiesz się, mój drogi,
Że nie musisz się bać
Bo nowy początek zawsze zaczyna się u kresu czasu
Rządzi aż po kres czasu
Daje i odbiera
Rządzi aż po kres czasu
Chadza swoimi własnymi ścieżkami
A myslałem, że rozwale Memacza albo razem wpadniemy w odchłań niebytu spleceni w śmiertelnej walce aż po kres czasu
Ale o zakończenie też może być
Brawo za genialną sesję Przez pewien kres czasu nie dało się Benowi zaufać, ale teraz robi wszystko by ocalić wyspę przed Widmorem, więc staje za nim. Poza tym Widmore chce wykorzystać wyspę by zarabiać przez jej specyficzne właściwości więcej kasy. Dobry ale tylko w punkcie 1 :P
a co do drugiego punktu to wolal bym wydanie tych frakcji calych a potem zeby w dodatkch pzrez dluzszy kres czasu nie wychodzil zadne frakcje ;]
Milczenie, cisza. W zadumie spoglądamy dziś na drzewo krzyża. Oczyma duszy próbujemy przenieść się na zatłoczone alejki Jerozolimy, by tam, pośród świadków Misterium Odkupienia dostrzec również siebie. Gdzie będziemy znajdować swe miejsce? Co będzie nam w „duszy grać”?
Są na drodze krzyżowej przeróżne postaci.
• Rzymscy pretorianie trzymający porządek przy procesie egzekucji, troszczący się o to, by widowisko było udane.
Ile razy dziś, w 2000 lat po tych wydarzeniach spotykamy Pretorian, zabiegających o to, by zabawa trwała: w zdeprawowanych alkoholem i meliniarstwem rodzinach, w rozkrzyczanych, zagłuszonych sumieniach młodych, którzy w „fajności” życia widzą początek i kres zarazem swego wzrostu.
• Rozwrzeszczana, pokrętna tłuszcza potrafiąca ofiarować jedynie to, co śmiało można nazwać prostactwem, jarmarcznym i pustym gestem.
Bo jak inaczej można nazwać to, co działo się w Niedzielę Palmową w konfrontacji z Wielkim Piątkiem? Hosanna Królowi Dawidowemu! Hosanna – bo dawał za darmo jeść, bo wstawiał się za celnikami, cudzołożnicami i innymi grzesznikami. Jednak za to, że wymagał Chrystus, że wzywał do wydawania dobrych, Bożych owoców – dziś wołają: Ukrzyżuj Go!, Załatw Go, wykończ – i ani się waż nas nie posłuchać!
• Jest też Weronika, cicha, skromna i wrażliwa niewiasta, niemogąca ścierpieć nieprawości.
To osobliwe, że ta kobieta przedarła się przez kordon rzymskiej kohorty, że mogła dotrzeć do Odkupiciela. Okazuje się, że tylko skromność i wrażliwość są tym, co potrafi przełamać chamstwo i agresje. Weronika – Vera Eikon – Prawdziwe oblicze. Ikona, czyli Okno, przez które przebija Boża moc i siła. Czego dziś potrzeba, by skromność, czystość i wierność były w cenie? Czy jeszcze większej liczby rozwodów, zabitych czy porzuconych dzieci? Pornografii, sprośności w szkole, w telewizji, w rozmowach?
• W wędrówce spotykamy też Maryję – Matkę Pana. Ból, który wówczas przeszył jej serce nie miał skutku śmiertelnego tylko i wyłącznie wskutek jej nieustannego – fiat: bądź wola Twoja.
Matko, ojcze, obecni dziś w świątyni, jak i wy wszyscy, do których te słowa może kiedyś w przyszłości dotrą ustami waszych dzieci czy sąsiadów: czy potraficie postawić sobie pytania: ile miłości, czasu i cierpliwości na rozmowie z dzieckiem poświęcam w macierzyństwie i ojcostwie? Czego nauczyłem potomnych, co będą później zaszczepiać w świecie?
Czy waszą odpowiedzią będą Słowa Chrystusa: Moim pokarmem jest pełnić wole Bożą? Czy może odnajdujecie się pośród kobiet jerozolimskim, rzewnych płaczek, marnujących czas?
• Na finiszu, tuż przed agonią Syna Bożego poznajemy też Dobrego Łotra.
To paradoks w najczystszym wydaniu. Nie można być Dobrym i zarazem łotrem. Ale tylko w ludzkiej, często pokrętnej logice to się ze sobą kłóci. Tenże złoczyńca stanął w prawdzie przed Bogiem, uznał swą winę. Odrzucił precz rozgrzeszanie się postawami innych. Drogi w oczach Boga człowieku: niech cię w oko nie kole to, że ktoś modli się przed figurą a ma diabła za skórą. Sam bądź tym paradoksalnym łotrem, który choćby cichym, rzężącym głosem westchnie: Jezu, wspomnij na mnie, gdy wejdziesz do Królestwa swego Ojca!.
Ciasne i kręte uliczki Jerozolimy już opustoszały. Rozpoczął się Paschalny Szabat.
Jezus został ukrzyżowany. Jego ręce i stopy bezlitośnie przebiły gwoździe. Odartego z szat, przykrywają teraz grzechy świata. Z miłości pozwala się ukrzyżować, w miłości ludzkie cierpienie nabiera zbawczej wartości. Umocnione tą pewnością, pokolenia mężczyzn i kobiet, młodych i starych, naśladują Ukrzyżowanego w tym radykalnym doświadczeniu miłości. Dziś nadal płynie krew z ran Zbawiciela, pogłębionych przez gwoździe niesprawiedliwości, kłamstwa i nienawiści, zniewag, świętokradztwa i obojętności. Na Jego dłoniach przebitych gwoździami wypisane jest imię tych, którzy wraz z Nim wciąż są przybijani do krzyża.
My zaś, rozmyślający, wierni chrześcijanie za chwilę oddamy hołd drzewu, na którym zawisło Zbawienie świata. Oby każdy z nas potrafił złożyć na krzyżu pocałunek wierności Bogu – Człowiekowi, i wraz z Odkupicielem zawołać: Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mojego!
witam
ja biore troche cementu ze szklem wodnym doprowadzam do konsystenji (przypomina to troche jak zageszczona smietana) wlewam do korpusu i na drugi dzień mam piekna dysze przez pewien o kres czasu wywalolo mi ja ale postanoilem przykrecic to na wkretach (gdzies tak 1,5 cm od rozpoczecia korpusu) takich dysz mi nie wywala kiedys jak zrobilem silnik z masa paliwa 150g to mi wyrwalo tylko zatyczke a dysze tylko troche wypchnelo na 2-3 mm
narka
Mniej więcej. Zaraz Cover też przetłumaczę, bo to tłumaczenie z pierwszej strony jest lekko dziwne, tam później gdzieś było lepsze, ale nie chce mi się szukać.
WE LOVE THE POPE
Jest człowiek, który głosi zrozumienie
Jest człowiek, który chce byśmy byli sprawiedliwi
Jest człowiek, którego serce jest bezgraniczne
Jest człowiek, który uczy nas troski
Jest człowiek, którego serce wciąż wybacza
Jest człowiek, który daje nam wszystkim wiarę
Jest człowiek, który zmienia nasz sposób życia
Jest człowiek, który sprawia, że wszyscy wierzymy
Kochamy papieża
Kochamy papieża
Bo on jest tym
Który daje nam nadzieję
Troszczy się o mnie
Troszczy się o ciebie
Wiemy, że jego miłość
Jest zawsze prawdziwa
Jest człowiek, którego serce wciąż wybacza
Jest człowiek, który chce byśmy byli szczerzy
Jest człowiek, którego serce jest bezgraniczne
Jest człowiek, który sprawia, że wszyscy wierzymy
Kochamy papieża
Kochamy papieża
Bo on jest tym
Który daje nam nadzieję
Troszczy się o mnie
Troszczy się o ciebie
Wiemy, że jego miłość
Jest zawsze prawdziwa
Raz czy dwa w ciągu stulecia
Jest mężczyzna lub kobieta
Który chwyta moment
W swoim umyśle zatrzymuje czyste
Wszystkie siły natury jego czasów
I utrzymuje równowagę
Słabi lub rozdarci między stronami
Walczący ze sobą
Tak, kłócący się o to, co my myślimy że jest prawdziwe
On jako dobry ojciec kocha nas wszystkich
I pomaga nam wybaczać i zapominać
I być znów dobrymi przyjaciółmi
Kochamy papieża…
COVER THE ROAD
Możesz powiedzieć, że jesteś piękny
Możesz powiedzieć, że jesteś wolny
Życie może być tak łatwe
Miłość może być tak wolna
Przemierzaj drogę, przemierzaj drogę
Aż po kres czasu
Możesz powiedzieć, że jesteś brzydki
Możesz powiedzieć, że jesteś skuty łańcuchami
Życie może być tak ponure
Miłość może być tak zawstydzająca
Przemierzaj drogę, przemierzaj drogę
Aż po kres czasu
Życie jest autostradą, ty siedzisz za kierownicą
I decydujesz o prędkości
Tu jest łatwa, a tam trudna droga
To jedna z nich
Przemierzaj drogę, przemierzaj drogę
Aż po kres czasu
Możesz powiedzieć, że jesteś brzydki
Możesz powiedzieć, że jesteś skuty łańcuchami
To w środku twojego serca, dziewczyno
Bitwa jest wygrana
Przemierzaj drogę, przemierzaj drogę
Aż po kres czasu Czyżby coś w mroku się poruszyło? Może...
- El... Powiedziałaś, że chciałabyś być ze mną... Że chciałabyś mi pomóc...
Głos zamilkł. Łowczyni zdawało się, że usłyszała cichy płacz.
- Zmieniłem się... Bardzo - po chwili głos znowu przemówił. - I nie chciałbym skrzywdzić tego człowieka, nawet jeśli pała do ciebie nienawiścią. Więc zadam ci tylko jedno pytanie. Zastanów się dobrze...
Dortha wstrzymała oddech.
- Czy chcesz żyć wiecznie, moja pani? Siąść u mojego boku? Być moją królową po kres czasu? Kiedy żadne przeszkody nie staną na drodze naszej miłości... Powiedz...
***
Lemert z niesmakiem popatrzył na Coena.
- Nie wiem jak będzie ten ktoś wyglądał. Wiem tylko gdzie miał czekać. A zapłata będzie czekała na mnie w banku... Co zamierzacie ze mną uczynić?
Najemnik zmrużył oczy w oczekiwaniu na odpowiedź. "Ogolnie rzecz ujmujac , czasami pojawiaja sie dziwne sytuacje po przekreceniu kluczyka w stacyjce na polozenie "START". Zauwazylem , ze inwazyjne "skasowanie" kopmutera( czyli po prostu zdjecie klem) pomaga na niektore, dziwne, przypadlosci w pracy silnika.Do naczesciej stosowanych zjawisk:falowania obrotow, niestabilnych obrotow na biegu jalowym, do opadania do niskich wartosci ( na granicy zgaszenia silnika) i podejcie na wlasciwy poziom.
KAsowanie komputera nie powoduje zadnych ukrytych zle wplywajacych rzeczy na silnik( my tez musimy czasem sie zresetowac , walnac po flaszeczce z kumplem na glowke a by sie mozg odswierzyl)
1) odłączamy aku - najpierw minus , potem plus
2) zabezpieczamy aku ,zeby kable w zaden sposób go nie dotkneły wywołujac spiecie
3) przekrecamy stacyjke w pozycje 2
4) teraz musimy połączyc kable aku na przynajmniej 10 minut - to spowoduje zresetowanie kondensatorka ECU/TCU
5) po upływie tych, dajmy na to 15 minut , wyjmujemy kluczyk ze stacyjki, na nowo podłączamy aku : "+" potem"-"
6) uruchamiamy silnik i pozwalamy mu chodzic na biegu jałowym przez 5 minut
7) wyłączamy go na , ponownie, 5 minut
Cool teraz uruchamiamy ponownie i ruszamy - na najnizszym mozliwym biegu
( zaleznie od typu skrzyni ) przyspieszamy przez cały zakres obrotów( do przynajmniej 5000 rpm) i potem pozwalamy autu samodzielnie wytracic obroty az do obrotów biegu jalowego - i tak trzykrotnie
9) nastepnie znów zatrzymujemu auto i pozwalamy pracowac na biegu jałowym przez 5 minut
czasami wystarcza kiedy zastosujemy pkt. 1 i 2 na dluzszy kres czasu( kilka godzin).
Po rozmowie z MOderatorem-doszlismy do wniosku, ze nie bede usowal tego postu-aby nik nie czul sie urazony, ze moze wykorzytsuje jego slowa z gory przepraszm( a to dlaczego i w jaki sposob to sie tu znajduje jest opisane nizej)Myzle, ze wiecej tym pomoge niz zaszkode"
Cytat ze strony BMW-klub.pl http://www.bmw-klub.pl/forum/viewtopic.php?t=44027&postdays=0&postorder=asc&highlight=reset+kompa&start=0 Utwór 99 kończy się tak samo, jak zaczyna się "Lekkomyślny Hymn do Nienawiści", czyli utwór nr 1 - co tworzy kolejny cykl: narodziny - śmierć - odrodzenie... i jest to cykl całego albumu. Bardzo ważny jest tutaj przekaż, sięgający swymi korzeniami filozofii Nietzschego. Nietzsche wierzył w Mit Wiecznego Powrotu - gdzie ci sami ludzie i wydarzenia pojawiają się wciąż i wciąż, przez całą wieczność. Cykl Antychrysta to Powrót do życia. Marilyn Manson nie jest jedynym Antychrystem - wręcz przeciwnie. Potencjał Antychrysta istnieje w każdym z nas i gdy jeden z nas próbuje i przegrywa, zawsze jest ktoś następny, kto pragnie zająć jego miejsce. Walka pomiędzy niewinnością i jej utratą, pomiędzy religią a ateizmem, dobrem i złem nigdy nie zostanie rozstrzygnięta. Będzie toczona aż po kres czasu, a Marilyn Manson jest po prostu kolejnym graczem w tej grze. Pozostają tylko nasze blizny, by przypomnieć nam o bitwach, które bez końca toczymy.
- czasokres słyszałem, że w niektórych kręgach polonistów uznaje się "okres czasu" za wyrażenie poprawne Tak naprawdę to masło maślane, czyli analogiczny przykład do mojego "faktu autentycznego": te hardcorowe sformułowanie
to sformułowanie
Zauważyłem że niektórzy ludzie często mówią "te" zamiast "to". Na przykład Maniek. Ciekawe czy to jakaś gwara. - było spokojniej - co to znaczy?, rozwiń to jakoś, czy dzisiaj są jakieś poważne awantury? Mnie bardziej denerwują samochody z tablicą "L" o które muszę się "potykać" na mieście niż kolejny "Icek"
- było mniej użytkowników którzy rejestrowali się i tyle ich było widać - przyjdzie i na ciebie czas, że na forum będziesz miał tylko nieco czasu
- nie było Icków i pochodnych z 22 kontami - Icek miał zdaje się 3 konta, są poblokowane, sam Icek był na forum ostatnio miesiąc temu. I tu bym proponował powoli rozglądać się za kolejnymi "Ickami"
- przyczynialiśmy się do zredukowania osób z piratami - przyznam, że do piractwa mam taki sam stosunek jaki do Trainz ma CDProjekt
- aktywacje kont, ale myślę, że jest to cena jaką warto zapłacić jeżeli ma wyniknąć z tego chociaż odrobinę lepszej organizacji forum - wg. mnie aktywacja kont nie jest warta tej "lepszej organizacji" bo i co z tego wynika? Ja jestem b.daleki od ciągłego trzymania kija w garści. Mieliśmy tu wiele reform i szkoda mi czasu na rozpisywaniu się o nich
- padły też zarzuty o dyskryminacji osób które posiadają gry z gazet oraz osób które szukają informacji na temat gry ale nie mają się potrzeby rejestrować i wypowiadać, co do tych drugich forum powinno być widoczne dla wszystkich, ale co do tych pierwszych już taki pewny nie jestem, niektórzy płacili po 100zł za 2k6 i w sumie nic z tego nie mają (np. brak sp1 przez długo kres czasu) a tu wyskakują ludzie z grą z gazety za 9.99zł i chcą mieć takie same prawa jak reszta? Trochę to nie fair zwłaszcza za trainza można już kupić za mniej niż 19zł - ja bym tu nigdy kasy nie mieszał, temat jest śliski i nadaje się na inną dyskusję wiadomo, wszystko ma swoje wady i zalety. Z zalet to na pewno podczas obowiązywania weryfikacji było spokojniej, było mniej użytkowników którzy rejestrowali się i tyle ich było widać. No i nie było Icków i pochodnych z 22 kontami, no i przyczynialiśmy się do zredukowania osób z piratami. Z wad to na pewno czas jaki trzeba było poświęcić na aktywacje kont, ale myślę, że jest to cena jaką warto zapłacić jeżeli ma wyniknąć z tego chociaż odrobinę lepszej organizacji forum. padły też zarzuty o dyskryminacji osób które posiadają gry z gazet oraz osób które szukają informacji na temat gry ale nie mają się potrzeby rejestrować i wypowiadać, co do tych drugich forum powinno być widoczne dla wszystkich, ale co do tych pierwszych już taki pewny nie jestem, niektórzy płacili po 100zł za 2k6 i w sumie nic z tego nie mają (np. brak sp1 przez długo kres czasu) a tu wyskakują ludzie z grą z gazety za 9.99zł i chcą mieć takie same prawa jak reszta? Trochę to nie fair zwłaszcza za trainza można już kupić za mniej niż 19zł Generalnie tak jest iż zrozumienie wiary a uczynków jest w zasadzie proste. Szczególnie wtedy, gdy przyjmiemy iż Paweł pisze o wierze w kontekście uczynków (prawa czy inaczej zakonu) a np. Jakub o wierze deklarowanej ale wierze nie podpartej rzeczywistymi działaniami. Jeśli do tego dodać apokalipsę... to czyż nie jest to kontekst jeszcze nieco inny? Dobrze, że zauważasz, iż sąd będzie sprawiedliwy i jeśli cię dobrze zrozumiałem dotyczył będzie ludzi nieświadomych ewangelii. Bo jak mieli uwierzyć jeśli nikt im nie głosił? Do tego można zaliczyć nie tylko odległych plemion, małe dzieci, ale również chrześcijan, którym nawrócenie nic nie mówi a są np. ochrzczeni, bierzmowani itd. Ściśle jednak, a chciałbym żebyś mi to wytłumaczył, apokalipsa wskazuje na pewien rodzaj chrześcijan, nazwa męczennicy tu pasuje jeśli chodzi o twój cytat związany z 1000 letnim królestwem. Jeśli jednak wziąć pod uwagę jako kontekst całą apokalipsę, czyż nie jest to tylko pewien obraz rzeczy duchowych, może i niekoniecznie odnoszący się do konkretnego czasu? Co do kościołów i podziału na KRK i protestantów, myślę, iż spór jest często czysto historyczny, po prostu strony nie mogą się dogadać w sprawie odpustów i w kwestii zmarłych, stąd też bogactwo polemik a czasem pustych kłótni. Wolałbym jednak nie zaogniać tego typu dyskusji, bo i wiara i uczynki mają podstawowe znaczenie i na ogół wszyscy się zgadzają, iż wiara poprzedza uczynki; dzieci Watykanu chronią na ogół nieświadomych pośród siebie, a dzieci protestantów chronią nieświadomych wg wzoru: będziesz zbawiony ty i dom twój. Ja bardzo lubię wyjaśnienie Pawła w Rz: Rzymian 2:3 Czy mniemasz, człowiecze, który osądzasz tych, co takie rzeczy czynią, a sam je czynisz, że ujdziesz sądu Bożego?
4 Albo może lekceważysz bogactwo jego dobroci i cierpliwości, i pobłażliwości, nie zważając na to, że dobroć Boża do upamiętania cię prowadzi?
5 Ty jednak przez zatwardziałość swoją i nieskruszone serce gromadzisz sobie gniew na dzień gniewu i objawienia sprawiedliwego sądu Boga,
6 który odda każdemu według uczynków jego:
7 tym, którzy przez trwanie w dobrym uczynku dążą do chwały i czci, i nieśmiertelności, da żywot wieczny;8 tych zaś, którzy o uznanie dla siebie zabiegają i sprzeciwiają się prawdzie, a hołdują nieprawości, spotka gniew i pomsta.
oraz: Rzymian 2:11 Albowiem u Boga nie ma względu na osobę.
12 Bo ci, którzy bez zakonu zgrzeszyli, bez zakonu też poginą; a ci, którzy w zakonie zgrzeszyli, przez zakon sądzeni będą;
13 gdyż nie ci, którzy zakonu słuchają, są sprawiedliwi u Boga, lecz ci, którzy zakon wypełniają, usprawiedliwieni będą.
14 Skoro bowiem poganie, którzy nie mają zakonu, z natury czynią to, co zakon nakazuje, są sami dla siebie zakonem, chociaż zakonu nie mają;
15 dowodzą też oni, że treść zakonu jest zapisana w ich sercach; wszak świadczy o tym sumienie ich oraz myśli, które nawzajem się oskarżają lub też biorą w obronę;
16 będzie to w dniu, kiedy według ewangelii mojej Bóg sądzić będzie ukryte sprawy ludzkie przez Jezusa Chrystusa.
ważne jest pragnienie i sumienie; no i myślę, że ty to masz. Co do zbawienia ważne jest także by czyny nie zaprzeczały deklaracjom, a tego nie zobaczysz za dużo przez internet, w kościele, zborze lecz w trudniejszych sytuacjach. Dla siebie możemy ufać przez relacje z Bogiem w Jego moc i pomoc, czeka nas dobry kres, ale udowodnić to może poświęcenie i miłość prawdziwa.
Klamstwo nie jest owocem krzewu winnego, a ty klamiesz, twierdzac, ze Slowo Boze jest pelne bledow. Klamiesz, piszac o przeklinaniu ciebie. Czy ty w ogole wiesz, co to jest przeklenstwo? zginiesz w piekle Opoka z piaskowca, sluzaca szakalom oparciem dla chwiejnych pogladow. cala twoja religia, psu na buty, a diabłu na pocieche Jakze fantastyczne porownanie Lutra ze Swiderkowna. On - morderca. Jaka nauka plynie z twoich wypowiedzi? Tu nie chodzi juz o spor w kwestii pojedynczej alegorii, ale o znieksztalcony obraz Slowa Bozego, wypaczony portret chrzescijanstwa, odbicie w krzywym zwierciadle zeświecczenia. A nad grozba odpowiedzialnosci za slowa powinienes, bedac nauczycielem, sam sie zastanowic. Moze Cie to uspokoi, ale ja nigdy w czasie kazania nie podnoszę kwestii historyczności lub alegoryczności tekstów Biblii. Nie widzę takiej potrzeby, bo:
1. Treść kazania na podstawie jakiegoś fragmentu w ogóle nie zależy od tego, czy potraktuje ten fragment literalnie, czy alegorycznie. W kazaniu i tak skupiam się na wnioskach ogólnych, na wartościach i ponadczasowych zasadach dla każdego, jakie wypływają dla nas dziś z danej opowieści. Skupiam sie na Bożej miości do nas, na złu grzechu itd.
Gdybym gosił kazania n/t topografii Mezopotamii, lub odnózy pasikonika, to co innego. Ale nigdy tego nie robię. Trzymam sie tematów bardziej bezpośrednio dotykających naszej duchowoci, życia i relacji z Bogiem.
2. Wygłaszając kazanie wcale nie muszę zaznaczać (i tego nie robię) czy dana historie uważam za alegoryczną, czy autentyczną. Mówię po prostu: "z tej historii wypływa dla nas taka nauka o Bogu, o nas, o modlitwie, o małżeństwie" itd.itd. A słuchacz może myśleć o tym tekście jak o alegorii, albo jak o wydarzenu historycznym. W tym momencie to bez znaczenia.
Bo nawet wydarzenia historyczne, o kórych historyczności jesteśmy głęboko przekonani, zazwyczaj traktujemy jak alegorię, symbol, obraz, zapowiedź - pisaną piórem historii przez wszechmocnego Boga. Tak czynił np. święty Paweł: A wszystko to przydarzyło się im jako zapowiedź rzeczy przyszłych, spisane zaś zostało ku pouczeniu nas, których dosięga kres czasów. (1 Kor 10:11)
św. Piotr: ...za dni Noego cierpliwość Boża oczekiwała, a budowana była arka, w której niewielu, to jest osiem dusz, zostało uratowanych przez wodę. Teraz również zgodnie z tym wzorem ratuje was ona we chrzcie... (1 Ptr 3:20-21)
albo w liście do Hebrajczyków o przybytku: To zaś jest obrazem czasu teraźniejszego (Hbr 9:9) Odnaleźć drogę-część pierwsza
Jedną z ważniejszych książek jakie czytałem w gimnazjum był z pewnością Martin Eden. Powieść ta opowiada o prostym chłopaku, marynarzu który szalenie zakochał się w Ruth. Dziewczyna ta pochodziła z bogatej rodziny i była bardzo wykształcona. Martin by jej dorównać kształci się całymi dniami nawet do 20 godzin dziennie. Z czasem udaje mu się nawiązać nić kontaktu z ukochaną. Chłopak zapragnął zostać pisarzem. Próbuje i szuka swych sił w różnych wydawnictwach lecz bez skutku. Z czasem zły omen się odwrócił i Martin dostał propozycję wydruków. Wkrótce chłopak staję się sławny i z dobywa Ruth oraz jedna sobie jej rodziców. Jednakże nie osiąga szczęścia. Traci zdolność cieszenia się życiem czuje się pusty wewnętrznie. W konsekwencji popełna samobójstwo. Książkę tą szczególnie doceniam z perspektywy czasu gdyż dostrzegam zbieżność losów swoich i Martina. Także uczyłem się lwią cześć godzin. Także zakochał się w inteligentniejszej od siebie koleżance. Także mam problemy psychiczne i pragnę popełnić samobójstwo. Notabene Jack London także się zabił. Opowiem teraz historię pewnej miłości bliźniaczo podobnej do uczucia Ruth i Martina. Z jednej strony ja z drugiej inteligentna i piękna Kasia C. zak
ochałem się zarówno w jej umyśle jak i urodzie. Pierwszy raz zobaczyłem ją na wieczorku poświęconym Adamowi Mickiewiczowi. Recytowałą wtedy inwokacje. Pięknie to robiła. Zdobyła mnie. I będę jej oddany po kres moich dni. Ona z drugiej strony nie zna mego imienia nie wie kim jestem jak wyglądam. Ponadto ma chłopaka. Moje serce cierpi ale tak widocznie musi być. Chciałbym do końca być jak Martin ale jestem tchórzem, jestem cholernym tchórzem! Nie potrafię rzucić się jak Eden w toń morskiej fali. Po prostu nie potrafię ! Przepływając koło pojęcia miłości nie można pominąć pojęcia religii. Teraz chciałbym napisać co nieco o religii, nauce i korelacji tych zjawisk w moim życiu. To co nieco muszę wyjaśnić czytelnikowi trwać będzie do końca książki. Od maleńkości uczono mnie historii o Panu Jezusie uczone mnie modlitw, paciorków. Do dziś mam sentyment do zdania Aniele Boży stróżu mój”. Szczególne wrażenie wywoływały na mnie filmy biblijne. Szczerze współczułęm Jezusowi. Współczuć temu który pokonał śmierć, współczuć temu którego czeka wieczna chwała. Tak, choć to nieco odbiega od oficjalnej doktryny wiary. No właśnie czy chrześcijanin powinen współczuć Jezusowi czy nie? Z jednej strony szczerze cierpiał, cierpiał i chciał od tego uciec. Zwrócimy się ku scieżkom agnostycyzmu. Skoro Jezus nie zmartwychwstał jego ciepienia nie miały sensu i zasługuje na naszą empatię. Jeśli jednak powstał z martwych to czy nadal załuguje na nić bolesnego empatycznego zrozumienia. I tak i nie. Przechodząc do ad rem cierpienie jako takie bez jego konsekwencji nawet zasługuje zawsze na współczucie niezależnie do tego kto cierpi i jakie są tego rezultaty. Jezus musiał umrzeć dla zbawienia świata a mimo to współczujemy mu poprzez śmierć i dla śmierci. Napisałem trochę o Jezusie nazereńśkim i nieraz jeszcze wracać będę do tej postaci.
Wuruszę teraz w podróż kluczową w podróż w której odkrywane są meandry mojej współczesnej psychiki. Jako dziecko czytałem encyklopedie wiedzy ogólnej które wpoiły mi wiarę w terie ewolucji i raz na zawsze przekreślały mit o grzechu pierworodnym ( choć ewolucja nie wyklucz grzechu pierworodnego. Grzech ten mógł być wystąpieniem wczesnych hominidów itp.) Książki wiedzy wpoiły mi także miłośc i szacunek do czasu. Z pełnym ekstazy uniesieniem rozważałem o geologicznych jednostak lat o milionach i miliardach. Encyklopedie te wykrystalizowały w końcu mój światopogląd świecki i taki mi już ( z pewnymi zmianami pozostał). Długo nie byłem jednak świadom tegoż świeckiego poglądu na świat. Poiwem o nim nieco ale, no włąśnie leppiej od prozy wyrazi to poezja
Wszyscy jesteśmy synami gwaizd
Dziećmi gwiezdnego pyłu
Kształtował nas upur i czas
Powstaliśmy z prochu i iłu
Zostało na jeszcze miliardów 5
Okrągłych lat 5 miliardów
Pozstanie z nas tylko pył
A czas szedł za nami Witaj Aleisiu,
Od razu po nicku poznasz kim jestem , w końcu Ty mi go wymyśliłaś
Znamy się nie od dziś i wiem, że bez Ciebie nie poradziłbym Sobie z tym jak się czułem.....
Ciekawi Cię co będzie jeśli weźmiesz kolejną tabletkę... Ale przecież wszyscy wiemy co się wtedy stanie....
Nie ciekawi Cię to co będzie, jeśli będziesz żyła ? Co przyniesie jutro lub nawet pojutrze?
Jesteś mądrą, dobrą dziewczyną pełną ciepła... Chcę tylko, żebyś wiedziała, że ja Cię nie zostawię.... Będę przy Tobie zawsze.....
Dwa ciała, jedna dusza.... Oboje jesteśmy Sobie bardzo bliscy
Bardzo Cię Kocham i będę przy Tobie po kres czasu...
Ale pech,telewizor padł i nie będzie oglądania meczy
napewno to Twoja sprawka ...hhmm ..... Niestey nie.....akurat paliłam jak sam się wyłączył już na dobre.
Od jakiegoś czasu szwankował bo sam się gasił i zapalał ponownie,a dzisiaj przyszedł jego kres!!
Sv. Illia
Wyprawa na szczyt sv. Ilia (św. Eliasz) to zaledwie nieco ponad kilometr wysokości, więc od dawna ją planowałem. Jednego roku nie miałem na to czasu, ale w końcu się niemal udało. To że szczyt widać było z apartamentu i takie codzienne obcowanie z jakimś ciekawym obiektem w końcu uodparnia. Mieszkając 12 lat w jednym mieście ani razu nie byłem na wieży telewizyjnej, bo widziałem ją z okna. Tu jednak miarka się przebrała. W zasadzie chcieliśmy wstać wcześnie, bo chcieliśmy mieć czas i chłodniejsze powietrze. W końcu stwierdziłem, że jeżeli nie uprę się pójdę o dowolnej godzinie, nie pójdę wcale, bo nasz pobyt w Orebiću dobiegał końca.
Po spokojnym śniadaniu około 10:30 wyszliśmy z domu. Początkowy kilometr do klasztoru to bułka z masłem. Ale nie byliśmy lekkomyślni: porządne górskie buty, plecak, aparat i 3 litry wody. Po drodze spotkaliśmy jakiegoś schodzącego, który stwierdził, że została nam jeszcze więcej niż połowa. Nie wiedzieliśmy tylko, że to dużo większa połowa. Po drodze oprócz obserwacji krajobrazu trafiliśmy też na zmyślne furtki dla owiec. Zawsze będąc u podnóża słyszeliśmy owce, ale nigdy nie dało się ich wytropić.
Przy ostrzejszych podjęciach i gołych skałach temperatura przekraczała 35 stopni, więc choć odrobina cienia była prawdziwym błogosławieństwem.
W 3/4 drogi trafiliśmy na płaskowyż porośnięty lasem. Tu zrobiliśmy dłuższy popas.
Dalsza droga była już dosyć uciążliwa: same skały, czasem tylko jakiś krzaczek no i .... stwierdziłem, że zapasy wody z lekka się wyczerpują. Ale być tak wysoko i nie zdobyć szczytu to byłby dopiero szczyt i blamaż. A jednak widziałem go za ostatnim podejściem i ok. 14:00 zrobiliśmy odwrót. Okolica i widoki były jednak piękne i nikt mi tego nie odbierze. Jeszcze jedną obserwację poczyniłem taką, że ten szczyt który widać doskonale z dołu to pierwszy, za nim jest wyższy i ten właściwy. Trudno to zlekceważyć ...
Z jednej strony widać doskonale Biokovo i Hvar z drugiej całą Korčulę aż po jej kres. Wybrzeża włoskiego dojrzeć się jednak nie dało.
Schodzenie było jeszcze gorsze, bo grzało niemiłosiernie a wody brak. Gnany pragnieniem zszedłem w 2 godziny; prawie zbiegłem. Zosia zatroszczyła się i poprosiła w pierwszej chałupie o wodę i po nasączeniu się i odpoczynku zrobiliśmy ostatnie metry.
Wnioski z tego są takie: nie jest prawdą niezwykle trudna i niebezpieczna droga o czym opowiadała nam gospodyni, dodając mrożące krew w żyłach opisy akcji ratunkowych helikopterem i gdzieś sczezłym truchłem znalezionym w szczelinach skał. Wyjść trzeba jednak wczesnym rankiem no i wody trzeba jak dla mnie gdzieś 3-4 litry. To jest inny rodzaj gór: bez strumieni i niemal bez lasu, bez schronisk i niemal bez ludzi. Ale wejdę jeszcze raz drogą zachodnią, a zejdę wschodnią na skraju Orebića. Raczej zostawię aparat i lornetkę, wezmę cysternę wody.
Wycieczka była jednak widokowo nie do przecenienia. Przypominają mi się niektóre zalesione polskie górki, które choć wyższe, to zacienione i bez widoków. Ekstremalnie jest choćby w Masywie Śnieżnika. To w Chorwacji wystarczy wyjść w górę 200-300 metrów i wszystko widać jak na dłoni. Hej Nowy! Proszę uprzejmie.
Oduzimas mi dah - Zapierasz mi dech
Koliko dugo vec te poznajem,
cini se kao godinama.
I svaki put kada te dotaknem,
osjetim klecaj u koljenima.
Jak długo już Cię poznaję
Wydaje mi się, że lata całe
I za każdym razem gdy Cię dotykam
Czuję drżenie kolan.
Drhtaji moji sve ti govore,
'ko da je prvi put,
milijun bubnjeva u srcu mom,
udara...
Drżenie moje wszystko Ci mówi
Jakby to był pierwszy raz
Milion bębnów w sercu moim bije
Oduzimas mi dah, za tobom ludim,
volim svaki tvoj osmijeh, dok se budim,
volim tvoje usne, kad tiho krenu-
poljupcima u novi dan!
Oduzimas mi dah, ostajem bez rijeci,
u krilu tvom nema kraja sreci,
volim tvoje usne, kad tiho krenu-
poljupcima u novi dan...
Zapierasz mi dech, szaleję za Tobą
Kocham każdy Twój uśmiech, kiedy się budzę
Kocham Twe usta, kiedy cicho wchodzą
pocałunkami w nowy dzień
Zapierasz mi dech, zostaję bez słów
W Twych objęciach szczęście nie ma końca
Kocham Twe usta, kiedy cicho wchodzą
pocałunkami w nowy dzień
Fun, fun, fun,....
Koliko dugo sam te cekala,
cini se kao stoljecima.
Samo je jedna ljubav zauvijek,
traje do kraja vremena...
Jak długo na Ciebie czekałam
Wydaje mi się, że wieki całe
Tylko jedna miłość
Trwa po kres czasu.
Pozdrav
Jola
PS.
Oduzimasz mi dah - dosł. odbierasz mi oddech.
Ale tu raczej ZAPIERASZ MI DECH.
Tak się chyba w takich wypadkach mówi. Zapierasz mi dech w piersiach... i takie tam.
a to ja napisał(a):
Wszak zielone jeszcze i chodzić by przy nich może dłużej trzeba.
Nim dojrzeją na tyle, żeby rumienić się zaczęły (cokolwiek to znaczy ).
A muzyka? - ona ponad wszystko ... .
Niech zegary śpią
Otrzyj ślady łez
Oby Joszko grał
Aż po czasu kres
[...]
Dobry Bóg daje talent
A reszty każdy
Szuka sam!
Niech zegary śpią
[...]
Laku noć svima
,,Bez dna
Nigdy nikomu nie powiesz.
To tylko Twój straszny sekret.
Nikt się tego nie dowie.
Bo któż by Ciebie zrozumiał,
niewinną i szarą jak myszka?
Nikt; ja Ci to mówię.
Oni są zbyt oschli, zbyt dziwni,
egoistyczni.
Oni są dla Ciebie OBCY.
Tak samo, jak ty dla nich.
Gdyby się dowiedzieli,
tylko by z Ciebie szydzili.
Przecież to nic strasznego.
Akurat!
Nie uwierzą.
Nigdy nikomu nie powiesz.
To tylko Twój straszny sekret.
Nikt się tego nie dowie...
Jak strasznie jest spadać w przepaść.''
Wszak zielone jeszcze i chodzić by przy nich może dłużej trzeba.
Nim dojrzeją na tyle, żeby rumienić się zaczęły (cokolwiek to znaczy ).
A muzyka? - ona ponad wszystko ... .
Niech zegary śpią
Otrzyj ślady łez
Oby Joszko grał
Aż po czasu kres
[...]
Dobry Bóg daje talent
A reszty każdy
Szuka sam!
Niech zegary śpią
[...]
Laku noć svima Witam!
Zwracam się z gorącą prośbą do wszystkich, którzy to przezytają!
Udało się dostać 2 dni urlopu. Czyli szybki - 4 dniowy wypad!
Jutro wyjeżdżam z Wrocławia Zakładamy aby zrobić od 950 (Istria) do 1100 km w jedną stronę - bo dla nas czas jest najwazniejszy.
Planuję trasę przez czechy-wiedeń-maribor itd.
1. Czy w Czechach można - bez zbytniego nadkładania drogi pojechać bez
winiety?
2. Ile kosztuje winieta Austryjacka i autostrady w Słowenji.
3 NAJWAZNIEJSZE. Nie mam zbyt dużo czasu na googlanie zatem POMOCY ciekawe
miejsca na północy Choracji ( na KRK byłem 3 razy i teraz myślę o czymś
nowym byłem tez w Prementurze obok PULI) Może KRES, RAB jak tam dojechać
gdzie jest najładniej czy macie jakieś NAMIARY na noclegi. jedziemy w 4
osoby i szukamy czegos taniego. Będę BARDZO wdzięczny za wszelką pomoc.
Piszcie: biura@poczta.fm
pozdrawiam
PRZEMEK znalazłem taki post i robiłem według tego opisu :
1) odłączamy aku - najpierw minus , potem plus
2) zabezpieczamy aku ,zeby kable w zaden sposób go nie dotkneły wywołujac spiecie
3) przekrecamy stacyjke w pozycje 2
4) teraz musimy połączyc kable aku na przynajmniej 10 minut - to spowoduje zresetowanie kondensatorka ECU/TCU
5) po upływie tych, dajmy na to 15 minut , wyjmujemy kluczyk ze stacyjki, na nowo podłączamy aku : "+" potem"-"
6) uruchamiamy silnik i pozwalamy mu chodzic na biegu jałowym przez 5 minut
7) wyłączamy go na , ponownie, 5 minut
Cool teraz uruchamiamy ponownie i ruszamy - na najnizszym mozliwym biegu
( zaleznie od typu skrzyni ) przyspieszamy przez cały zakres obrotów( do przynajmniej 5000 rpm) i potem pozwalamy autu samodzielnie wytracic obroty az do obrotów biegu jalowego - i tak trzykrotnie
9) nastepnie znów zatrzymujemu auto i pozwalamy pracowac na biegu jałowym przez 5 minut
czasami wystarcza kiedy zastosujemy pkt. 1 i 2 na dluzszy kres czasu( kilka godzin).
Po rozmowie z MOderatorem-doszlismy do wniosku, ze nie bede usowal tego postu-aby nik nie czul sie urazony, ze moze wykorzytsuje jego slowa z gory przepraszm( a to dlaczego i w jaki sposob to sie tu znajduje jest opisane nizej)Myzle, ze wiecej tym pomoge niz zaszkode Aron
Druid siedział w kącie namiotu i milczał. Był wyraźnie skonsternowany. To, że wojacy zaczną mielić jęzorami, było do przewidzenia. Spodziewał się zakucia w dyby i przesłuchania przez mistrza małodobrego. Dzięki matce, obyło się bez tak drastycznej akcji. Zamiast tego, Barnaba zaprosił go do swego namiotu na naradę, jak gdyby nigdy nic. Na domiar złego nigdzie nie było widać Adamy i guślarz podewziął poważną obawę, że kupiec zezygnował ze współpracy. Aron musiał go znaleźć, jednak wymknięcie się na zewnątrz w trakcie tak ważnej narady nie było najmądrzejsze i drugi raz mogło nie ujść mu płazem. Szczęściem jednak, kupiec wkroczył w końcu do namiotu, i to nie sam. Towarzyszył lordowi Sevethowi z Ujścia. Druid już miał go przywołać, kiedy jego uwagę zwróciła czarodziejka. Ta, do której zgłosić się radził mu Timotheus Shyest. Wezwany skinieniem, podszedł do niej niepewnie.
- Czego ty tu szukasz ... synu natury? - spytała go przyjaźnie.
Aron spojrzał na nią bacznie, wahając się nad odpowiedzią. - Sposobu, by położyć kres temu co nienaturalne - rzekł wreszcie, najostrożniej jak potrafił.
- Jak my wszyscy tu zgromadzeni. - odparła czarodziejka. - Co jednak dla jednych naturalne, dla drugich gwałci prawa... boskie. Co dla cię sprzeczne z naturą. I zważ, że czasu mamy niewiele na takie pogaduszki a może być, że wspólny cel nas łączy...
Mężczyzna zamyślił się, zaskoczony podobną otwartoscią. Czy ta kobieta wpędzała go w pułapkę? A jednak, nie mógł odrzucić takiej okazji. - Może i tak być... może. Wiesz wszak, kim jestem; na pewno dotarły do ciebie pogłoski. - co do tego nie miał wątpliwości. - Mogę pomóc w spełnieniu twego celu, jeśli rzezywiście jest zbieżny z moim. U samego źródła...
- Tak, u Źródła. To dobre miejsce. Właściwe, to odpowiedniejsze słowo. By jednak został spełniony mój, nie wystarczy wola nas dwojga. Potrzeba czegoś jeszcze. - jej spojrzenie nie pozostawiało wątpliwosci, co ma na myśli.
---
- Bluźnierstwo!! Bluźnierstwo i bezeceństwo - wykrzyknął Morten Krzywonosy, czerwony na policzkach i krępy podczaszy Pana na Ujściu.
- Hańba! - zawtórował mu ktoś inny.
- To nie do przyjęcia w rzeczy samej - dodał seneszal Sevetha, sir Symeon Kędzierzawy.
- Trzeba go pokarać, pokazać mu, kto tu rządzi - wykrzyknął sam Seveth. Siedzący w jego orszaku Adama Timon zacierał ręce z uśmiechem. - Zrównamy całe podgrodzie z ziemią i zbudujemy z chat jego ludzi machiny oblężnicze - ciągnął Pan na Ujściu. - Do tego czasu nadcągną tu posiłki i nowe uzbrojenie. Nie pozostawimy z tego kurnika kamienia na kamieniu! a z jego pana wyprujemy flaki i zrobimy z nich sztandar!
Na obliczu Wielebnego Barnaby pojawił się kwaśny grymas. Widać było, że uważa ten plan za idiotyzm.
- A gdyby wywabić wąpierza z zamku zamiast go tam oblegać? - rzuciła, niby od niechcenia magini Lila Ferenczy. Głosy podnieconych rycerzy ucichły nagle.
- Pomysł ten wielce mi się podoba, o Pani - rzekł do niej knur. - Tylko jak tego dokonać?
- Myślę, że już wiecie, jak to uczynić, o Wielebny - odezwał się nagle zielarz Aron. Gruby kapłan spojrzał na niego, wielce zaciekawiony. - Z pewnością znacie jakiś sposób, by dać mu ślubu, którego pragnie. W sposób taki oczywiście, by ślub ów świętym ani wiążącym nie był. Peterlin się zgodził.
To powinna być dobra przygoda, pomogą staremu rycerzowi, nie zabierze im to wiele czasu, a może po uwolnieniu okolicy od diabelskiej kobiety zasłużą na znalezienie się w legendzie lub chociaż w wieży czarownicy znajdą skarby, które pomogą im w dalszej wyprawie?
Varadaxor z Lushon, gdy usłyszał, że dwójka młodych wyruszy wraz z nim przeciwko Pani Szarości, podskoczył na zydelku, roześmiał się donośnie i aż klepnął się dłońmi po udach.
- Ha! Niech ta podstępna żmija szykuje się na śmierć! Moi bracia zaznają wreszcie spokoju.
Osiodłanie koni nie zajęło dużo czasu i już wkrótce cała trójka zdążała spokojnym tempem na południe od wioski Misdraex. Słońce jasno świeciło, śnieg iskrzył się radośnie i nawet kilku chłopów, którzy wyszli ze swoich chat, uśmiechało się przyjaźnie do bohaterów. Rumak rycerza również nie był zbyt młody, ale szeroki w kłębie i widać było, że zachował wiele sił. Varadaxor podróżował w pełnej zbroi płytowej, z lancą w jednej ręce, a tarczą herbową z zielonym smokiem w drugiej. Podkręcał wąsa pod podniesioną przyłbicą, a oczy mu błyszczały.
- Damy jej popalić. Zapłaci za swoje niegodziwości. Nadchodzi kres jej dni… - mówił właściwie bez ustanku.
Zanim słońce zdążyło się znacząco wznieść nad horyzont przyjechali na miejsce. W skalistej kotlince wznosiła się samotna wieża obrośnięta szarym bluszczem. Okolica faktycznie nie sprawiała najlepszego wrażenia, choć z drugiej strony nie wyglądało na to, by ktokolwiek tu ostatnio się pojawiał. Śniegu było jakby mniej, ale nie znaczyły go niczyje ślady.
Brama wieży zachęcająco stała otworem, krata z ostrymi końcami podniesiona znad wejścia. Dagna Ungart
Rozejrzała się uważnie po jaskini, w której zaczęli swą podróż, jakoś do tej pory była święcie przekonana, że portale będą tam aż po kres czasu i zawsze będzie można tędy wrócić. Trochę, więc zmartwił ją ich brak. Ale nic to. Podróżowali z nimi magowie, a oni na pewno byli wystarczająco mądrzy by stworzyć przejście między locham a światem zewnętrznym. Chyba...
Starając się porzucić niepewne myśli szybko ruszyła korytarzykiem za Oggiem (ustawiając się jednak tak, by między nimi znalazła się choć jedna osoba). Mimo, że do gorąca była przyzwyczajona (w końcu tatko miał kuźnie najlepszą w okolicy!!!), kropelki potu pojawiły się na jej pucułowatej buzi. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w lawę nie widząc dotąd nic tak... intrygującego. Dopiero widok kolejek pozwolił jej dojść do siebie. Podeszła na tyle ile było to możliwe, ukucnęła przypatrując się runom.
- Krasnoludzka robota - z uznaniem poklepała po maszynie - Trudno mi powiedzieć ile lat temu stworzona. Grunt, że działa. Szkoda tylko, że te małe, obrzydliwe, tchórzliwe, wredne, niedomyte, paskudne, śmierdzące, flejtuchowate, głupie, brzydkie pokurcze z niej korzystają.
Trzęsła się cała jakby ta myśl sprawiała, ze jest jej niedobrze. Hargrim
Mimo niezbyt dobrego stanu, poradził sobie. Co jak co, ale jeśli krasnolud ma problemy z kowalstwem, oznacza to rychły kres jego życia. On sam rozstawać się ze swoim nie zamierzał, więc rozkuł pozostałych najszybciej, jak tylko mógł. Potem z radością rozprostował zbolałe kości. Koniec tej udręki i hańby. Poprzysiągł sobie solennie, że już nigdy więcej nie da się dorwać żywcem. Może nawet dobrze się stało, że uległ słabości teraz. Szybko pojął przestrogę.
- To będzie wielki zaszczyt - rzekł do Soggrin, która zaproponowała im swoje towarzystwo w podróży. Krasnolud nie miał nic przeciwko temu. Kobieta, choć pochodząca z barbarzyńskiego narodu, dała im powody do wdzięczności. Miał zamiar też zaproponować to wcale sympatycznej ludzkiej parce, ale ich akurat nie było w pobliżu. Cóż, jeśli uciekli, trudno było mieć im to za złe.
- Im szybciej zdobędziemy broń, tym lepiej dla nas - mówił dalej - Nie ufam tym dwóm Zhentom i nie postawiłbym funta kłaków z rzyci, że czegoś nie knują. Poza tym, chociaż wiele im zawdzięczamy, wciąż są przestępcami i muszą zostać osądzeni. Naszym obywatelskim obowiązkiem jest dostarczenie ich w ręce sprawiedliwości.
Pochylił się na ziemi. Broń, która leżała przy jednym z zabitych orków, nie należała wprawdzie do niego; była jednak bardzo podobna. Ot, długi miecz, którym umiał się posługiwać pomimo swojego wzrostu. Miła odmiana, większość tych plugawców wolało szable i jagatany. Krasnolud podniósł swoje znalezisko i dokładnie wytarł rękojeść o koszulę zabitego. Na wszelki wypadek splunął i przetarł jeszcze raz. Dopiero po tym odważył się chwycić za miecz i machnąć nim parę razy. Przy okazji spostrzegł, że broń wyważona jest całkiem nieźle. Przynajmniej jak na ludzką robotę.
Nieco więcej problemów miał ze zbroją. Pomijając rozmiar, w życiu nie założyłby na siebie coś, co nosił ork. Postanowił więc odłożyć poszukiwania do czasu, aż nie sprawdzi wieży maga. Prawdopodobnie jego własny ekwipunek właśnie tam się znajdował. Zabrał więc z jeszcze jednego trupa łuk i kilka strzał z czarnymi piórami, po czym ruszył za przyjaciółmi.
Wnętrze stanowiło obraz nędzy i rozpaczy. Wieża częściowo zawaliła się. Hargrim poważnie zaczął się obawiać, że będą musieli się przekopywać przez gruz, żeby móc znaleźć cokolwiek. Te skrzynie na środku wyglądały jednak całkiem obiecująco. Nie namyślając się więc długo, zaczął zdejmować z nich kamienie i odrzucać je na bok. Czegokolwiek Xred nie przechowywał, z pewnością musiało to być warte zamykania...
---------------------
Hargrim zyskał 10 PD: Uwolnienie kompanów i bardzo dobry post. Saris Canavaugh
Szyper dobitnie dał im do zrozumienia, że mają pójść sobie ze statku. W dawnych czasach Saris wzruszyłby ramionami i po prostu sobie poszedł. Teraz jednak miał lepsze rzeczy do roboty, niż robienie sobie kłopotów z powodu zachcianek marynarza.
- Doprawdy? - syknął - Wierz mi, również nie przybyłem do Athkatli po to, żeby siedzieć na twojej łajbie. Ale nie ruszę się stąd, póki nie będę miał pewności, że nie narobię sobie problemów. Zatem, przyjacielu, wpierw musisz to omówić z tymi przemiłymi ludźmi na nabrzeżu.
Hagen spojrzał wrogo na kapłana, ale musiał chwilowo skapitulować. Kłótnię z pewnością usłyszeliby strażnicy i dopytali się, o co chodzi. Zrobił więc tylko zaciętą minę i poszedł gdzieś. Możliwe, że wziął jego słowa za celowe uprzykrzanie mu życia, ale Sarisa nie obchodziło to ani trochę.
Nieco ponury kapłan udał się więc na część dziobową, jednak i pobyt tam za bardzo go nie rozweselił. Nawiązanie przyjaznej rozmowy zaczęło mu sprawiać pewną trudność, kiedy w pobliżu był Mert. Dziwne to było. Można by sądzić, że wspólne przeżycia zbliżają ludzi, w tym jednak przypadku stało się odwrotnie. Tym bardziej, że łotr nie sprawiał wrażenia, jakby zmienił się od ostatnich czasów.
W końcu jednak zapadł zmrok. Strażnicy nie ruszyli się ani na chwilę, co nieco wydawało się drażnić pozostałych. Sarisa nie, bo mógł tu czekać i miesiąc. Czasu miał sporo. Wydarzyło się jednak coś, co zmieniło nieco jego pogląd na sprawę, a była tym rozmowa z nieznajomym.
Słów chudzielca nie można było lekceważyć, z drugiej jednak strony głupotą byłoby mu zaufać od razu. Wyglądał na słabeusza, ale nie należało zapominać, że tuż przed chwilą wdarł się niepostrzeżony na strzeżony barkas. Mimo to jednak Mert miał rację o tyle, że nawet jeśli nieznajomy planował jakąś zasadzkę, to nie mógł jej przeprowadzić na łodce.
- Położyć kres mrokowi, ciemności i złu? Pojebało cię? Ja jestem mrok i ciemność a zło właśnie wsiadło do łodzi - odezwał się w końcu elf. Saris przewrócił tylko oczami. Danyell uwielbiał po prostu udawać gorszego, niż naprawdę był.
- Wybaczcie, że wyłamię się z kanonu - rzekł z ironią w głosie - Jeśli chodzi o powstrzymanie mroku, to jestem jak najbardziej za. Tylko porozmawiamy o tym na brzegu, bo jak na razie nie jestem zbytnio przekonany do twoich zamiarów. Co powiesz na to, żebyś odpowiedział mi na kilka pytań, jak już będziemy bezpieczni i będę widział twoje oczy?
Wgramolił się do łodzi tak cicho, jak tylko mógł. Zbroja zazgrzytała nieznacznie, ale z drugiej strony chrzęścił nią co chwila.
- Nikogo z Was chyba też nie dziwi, że ktoś czyha na nasze życie..
- Nie bardzo - mruknął kapłan - To i tak dobrze. Przynajmniej zdążyliśmy zejść ze statku. Dobra, panowie. Proponuję, żebyśmy w tym momencie zakończyli rozmowę. Plusk mogą usłyszeć, zatem...
Po cichu odmówił modlitwę, jednak trudno było usłyszeć, co dokładnie powtarza. Po chwili również dźwięk modlitwy przestał być słyszalny. Tak samo jak i wszystkie dźwięki otoczenia. Nie słychać było gwaru miasta, ani rozmów strażników. Kompletnie niczego.
Saris skinął głową z zadowoleniem i skinął na przewodnika.
- ... - powiedział.
Nie odniosło to pożądanego skutku.
- ...
Być może to nie był najlepszy pomysł. Ruchami warg kapłan postarał się przekazać chudzielcowi polecenie "ruszaj". Miał nadzieję, że to jakoś zrozumie. Konrad Befelhorn
Przechadzał się pomiędzy namiotami i truchłami zabitych, było ich dużo, zbyt dużo. Ten atak okupili wielkimi stratami, może zbyt dużymi. Trzeba było szybko przejść Real, przejść tą rzekę i zacząć wreszcie prowadzenie wojny. Nie było czasu na plany, nie było czasu… Tak bardzo go brakowało, a i sam Niezwyciężony nie dodawał już otuchy.
Chłopi kopali już zbiorowe mogiły, wrzucając trupy do dziur w ziemi. Gdzieniegdzie krzątali się kapłani, odmawiając modlitwy za dusze, za nich, bo zginęli w boju. W boju nierównym, ale nie mniej chwalebnym.
Stanął Konrad nad kopanymi grobami, spojrzał w dół na setki umarłych.
- Nie lękajcie się śmierci, nie lękajcie się cierpienia. Gdy wasze życia dobiegą kresu, jak oni, zakosztujecie wiecznej chwały, oni byli tymi, którzy pierwsi przelali krew w tej wojnie. Niestety była to też ich własna! Niech ich życia nie odejdą na marne, niech ich ofiara zostanie przez was wykorzystana! Nie w smutku i żałobie, lecz w walce! To zrobił piekielnik Storm! Jego wojska i jego bestia, która najpewniej z piekielnych czeluści wywabił. Lecz bestia umknęła, poprzez moc Niezwyciężonego.
- Niech Heironeus ma ich w swej opiece, niech ugości ich po śmierci i wedle ich zasług, będzie oceniał. Chwalmy jego mądrość i łaskę.
Wtedy zaintonował z cicha pieśń, pieśń pożegnalną. Żalobną i smutną.
„Niech mój sen zniewoli i uwolni cię
Niech życie pokocha śmierć
Niech mroki rozproszy dzień
A wy,obudźcie się!
Wyzwólcie swoje marzenia
Pokonajcie bariery
Zniszczcie,stłamście w sobie strach i zło
Ślepym ukażcie Nowy Świat
Niech posady gór zatrzęsą się
Niech śnieżny szczyt stopi się
Niech morza lądy odsłonią
Aż nastanie kres
Ale szlachetne istoty nigdy nie zwątpią... Niech odwieczne ciemności dusz ustąpią...”
Otarł pojedynczą łzę i zwrócił się do wszystkich co słuchali.
- Nie zapomnijcie o ofierze braci swych. W obliczuj Jedynego równi jesteście, a tylko czyny wasze świadczą o was. Więc nie żałujcie ich, a ze zdwojonym zapałem! Naprzeciw hufców diabła syna Storma, wyjdźmy. Chwalmy Niezwyciężonego, by zesłał łaskę na nich, którzy już nie zakosztują walki. Przekazujcie sobie te słowa, niech dotrą do każdego i w każdym rozbudzą nadzieję.
Powoli odszedł , narada wodzów była zwoływana, a tam miał dowiedzieć się, ile wojsk stracili. Wiedział, że dużo, zbyt dużo…
~~Ashes to ashes, but dust won't be dust...~~
Narada
Konrad Befelhorn patrzył po zebranych na naradzie dowódcach, w rosnącym zdziwieniu i złości słuchał bilansu strat. Ledwo pięc dziesiątek przeciw bez mała tysiącu! Gdy usłyszał rewelacje o „dobijaniu” rycerzy dla łupów uderzył dłonią o stół.
- Ser Orakliuszu, rozmawialiśmy o tym już nie raz. Lecz teraz, miarka się przebrałą, w twojej gestii by tych co najgorliwiej uczesniczyli w tym procederze znaleść. Znaleść i wychłostać do krwi.
Nie pytał nawet czy zrozumiał. Jeśli tego uczyni będzie następnym do chłosty, a to dla rycerza hańba.
- Zostawmy za sobą żałobę po naszych braciach i towarzyszach. Palącą kwestią teraz stało się „Jak” Real przebyć. Najważniejsze to jest, by wreszcie przebyć tą rzekę, która słuzy niby forteca dla tego bezbożnego diabła.
„I zabójcy bez honoru…”
- Tedy most zbudować musimy, brodem nie pójdziemy, bo zasadzkę szykują tam na nas, to pewne. Mostem, albo przedzieramy się brodem ryzykując nasze życia. Potem podzielić armię musimy, na grupy, będziemy siać postrach w sercach żołnierzy wroga, spadając na nich jak grom z jasnego nieba. Krzyczeć będziemy „Jesteśmy”, a krzyk ten w sercach nieprzyjaciół najpierwszą grozę obudzi.
Zamilkł rozglądając się bacznie po wodzach. Czekał na ich pomysły, na ich decyzje…
[...]
- Zróbmy więc tak... Rohan Jackelbry
Koniec końców docierali tam gdzie zmierzali. Kres podróży był bliski, co sprawiło, że Rohan nie wiedzieć czemu nabierał pewności siebie. Równocześnie lękał się spotkania z wysłannikami Wielkiego Księcia, jak i nie mógł się już tego doczekać. Przez całą podróż zdążył się już przyzwyczaić do niewygody jaką sprawiał mu strój zakonny. Nawet nieco zaczął mu on odpowiadać. Mimo, że nie czuł się w nim swobodnie, to zapewniał pewien komfort psychiczny, choć sam młodzian niezbyt mógł powiedzieć czemu.
Serce zaczęło mu się radować, gdy oczom ich ukazał się obóz. ~ Wreszcie! ~ Gdy jednak byli już bliżej spostrzegł bogato odzianych mężów i dopiero teraz uzmysłowił sobie, że przyjdzie mu z nimi rozmawiać. Jego twarz nie przeszkadzała mu do tej pory, nigdy do wyglądu nie przykładał wielkiej wagi. Teraz jednak oś w nim drgnęło. ~ A jeśli... < Honor zdobi człowieka nie szata, ani wygląd > Im to powiedz. < Czemu sam tego nie zrobisz? Wszak jesteś tu jak równy z równym. >~ To była prawda. Prawda, która też dopiero teraz dotarła do niedawnego giermka. Teraz uchodził za Rycerza. Posłańca. Od niego poniekąd zależy jak ułoży się współpraca pomiędzy krucjatą a Księstwem Bissel.
Słysząc powitanie skłonił się nisko.
- Jam jest brat Albert, a toż Rohan Jackelbry. Przybylim tu by chwale Niezwyciężonego stało się dosyć.
Rohan w tym momencie powstrzymał się od komentowania, choć sprawiło mu to trud niemały. Pierwszy raz ozwał się dopiero gdy próg namiotu przekroczyli. I choć zakonnik zapewne sądził, że to on tutaj głos zabierać będzie, to młodzieniec, niby na złość zawsze mowę swą rozpoczynał, gdy Albert usta począł otwierać.
- Wielki Zakon Świętego Miecza Niezwyciężonego, a także sami Lord Johan de Grudt oraz Ojciec Konrad Befelhorn pragnienie wyrazili bym dar ten złożył w imię dobrych stosunków nasz łączących nasz Zakon z Księstwem. Mniemam, iż wasze ręce mości Lordzie Benefernie, będą ku temu najodpowiedniejsze.
Mężczyzna przekazał szkatułkę otrzymaną wcześniej od "Świętego". Ponownie głos zabierać miał brat Albert lecz Rohan wyprzedził go.
- Wraz z nią list dla Wielki Księcia Bissel, Senecji, Trzech Grani, Ainoru, Dorion, Thornwardu i inkszych ziem, Horna de Gordiana. - Gdyby nie to, ze Rohan kiedyś pod owym służył, to zapewne, nie zdołałby wypowiedzieć tego tak naturalnie. Ale jako rodowity Bisselczyk, w dodatku giermek, zobowiązany był takie tytuły znać. Przeto nawet kuzyn Księcia był postacią o której zdarzyło się mu słyszeć.
Tym razem poseł usiadł spokojnie i pozwolił nalać sobie wina. Czekał, aż jego towarzysz, Albert, zechce coś powiedzieć. Wtedy to raz jeszcze przerwał mu, nim nawet ten zdążył cokolwiek rzec.
- Jak zapewne z mej twarzy wyczytać można, wojownik jestem, nie mówca. nie będę więc zwlekać, by Panom czasu nie zabierać. Najbardziej konkretny się być postaram, na ile mógł będę. Wojnę mamy i nie zależnie od tego czy zowią ją krucjatą czy najazdem, ludzie ginąć będą, ziemie łupione będą, - Urwał w pół zdania, sam niezbyt wiedzieć jak skończyć. - Sam całe życie w imię Bissel służyłem, czy to pośród Zakonu Rycerzy strażników, czy też walcząc pod Młotem. Teraz kolejna okazja się nadarzyła. Prosimy Was o pomoc w tym sporze. Liczebną mamy armię lecz sporo wśród nas ludzi w wojaczce nie obytych. Młodzików i chłopstwa. W zwycięstwo nie wątpimy choć przyznam, że każdy oddział u nas mile widziany. A i dowództwo hojnie wynagrodzić za pomoc może. Mości Panowie, jakie stanowisko Wielki Książe... - Rohan zastanowił się chwilę by dobrać odpowiednie słowo. Rozmowa nie szła mu najlepiej, choć starał się jak mógł. - reprezentuje? Hekato - magia w Monie jest git, a Twórcy wcale do niej nie zniechęcają. To, że w Dominium magów się smaży nie znaczy, że ich tam nie ma. Poza tym - nie sądzisz, że dla BG, czyli z założenia kogoś niezywkłego, stos jest zbyt trywialnym rozwiązaniem?
Myślimy nad poprowadzeniem PBF. Będzie tam magia, potężna i... I git Może to Cię do niej zachęci.
Poza tym nie przekonuje mnie Twoje porównanie do Wfrp, bo, jak już wyżej pisałem, Młotek nie jest systemem ani ambitnym, ani... Hmm - oryginalnym? Młotek to Śródziemie w realiach renesansowej Europy. Nie zrozumcie mnie źle: bardzo lubię Warhammera, swego czasu (jak jeszcze miałem z kim i kiedy ) zagrywałem się w niego. I czerpałem z tego wielką przyjemność. A Monastyr uważam za fajniejszy, bo świat i niektóre elementy (też nie super oryginalne i pomysłowe) bardziej mi leżą.
Reasumując: nie uważam za zasadne porównywanie Młotka i Monka. Młotek to typowe tolkienowskie fantasy (dobra, typowy jest Władca Pierścieni, uogólniam nieco - chodzi mi o rolę orków i innego tałatajstwa w świecie, jego konstrukcję - wizję zła "z północy" etc., magię), a Monastyr to kresowe fantasy. Jeśli przekonasz mnie do stwierdzenia, że Tolkien i Kres pisali tak samo, zgodzę się na postawienie znaku równości między oboma systemami
Pozdrawiam serdecznie,
B.
P.S. Wiem, wiem - o gustach się nie dyskutuje. Dlatego proponuję, miast przekonywać się wzajem do naszych racji, pobawić się trochę w PBF i podyskutować o niektórych aspektach świata (w bardziej szczegółowych wątkach, które, mam nadzieję, będą ). Może wtedy uda nam się wypracować jakiś kompromis
Pozdro,
B. Kan!
Kan, Kan... czego Ci życzyć? Satysfakcji i szczęścia oraz pieniędzy oraz zdrowia oraz wydawnictw wielu oraz rzeszy wiernych Czytelników!
Rozmów nad góralską herbatą do rana, wiśniowego sadu i kieszeni pełnych czereśni, nieba i gwiazd nad głową a w sercu - już Ty tam sam najlepiej wiesz, czego
Koszul hawajskich najpiękniejszych, zdobiących Twe ciało (lub ciała zdobiącego koszule, na nim noszone), podróży po kres horyzontu albo horyzontu po kres czasu (i nie wiem, co na to teoria wszechświata, nie obchodzi nas to dziś!), życia do utraty tchu, bezgranicznej miłości jaka się nie zdarza, snów jakie pamięta się latami, żeby Ci bogowie nie zazdrościli niczego ale żeby Ci było grubo tego, co dobre i chudziutko tego, co złe...
Co by tu jeszcze - już wiem! Reszcie życzę tego samego!
A co! Niech wszyscy mają dziś urodziny a przynajmniej MY!
Zuz Za mało diabła! Więcej rock'n rolla!
Co do jezusa:
"- spłodziwszy zdalnie z Ziemianką Marią syna, narodził się jako swój ów własny syn, aby następnie przez swoją własną śmierć w męczarniach sam siebie przebłagać po czym sam się wskrzesił i udał się do siebie samego, aby odtąd, wraz z samym sobą swoim synem i samym sobą duchem "świętym" już spokojnie panować w niebiesiech, po kres czasu, kiedy to zarządzi sąd "ostateczny" i podzieli ludzkość na tych złych i tych dobrych, którzy będą się po dalszy kres czasu smażyć w Piekle, u jego byłego ucznia, który tylko "niósł światło""
Na koniec Amen. Zawsze Twój
Od serca płynie każde słowo
Codziennie nie zmiennie na nowo
Proszę do serca swego dopuść
W duszy miłości mnie nie opuść
Wypełnij wszystkie me marzenia
Spełnij moje ziemskie dążenia
Uścisk Twojej miłości czuję
Twą miłość ludziom podaruję
Bezczasowy byt życia spełniasz
Miłością me serce wypełniasz
Jesteś miłości mym jestestwem
To dzięki Tobie żyję męstwem
Moja Dusza dobrze się miewa
Miłość Twa w sercu mym rozbrzmiewa
Twoje słowo wlewa się we mnie
Miłość na ziemi jest jak w niebie
Słodkie miłości są muskuły
Dzięki nim jestem taki czuły
Weź mnie tam gdzie nigdy nie byłem
Gdzie o wiecznym życiu marzyłem
Weź moje życie przez te lata
Aż po kres czasu tego świata
Potęgi miłości nigdy dość
Siłą czasu jest ludzka miłość
Ja znam miłości topografię
Pokochać człowieka potrafię
Myśl od serca jest sednem bytu
W miłości Twojego zachwytu
Śpiewaj i miłością niebios brzmij
Niech Twój szept uniesie się i grzmi
Aż po kres świata kocha mnie czas
Wiecznie do póki miłość trwa w nas
Kocham kocham Cię kocham Ciebie
Kocham Cię na Ziemi i w Niebie
Pan Bóg z martwych cały świat stworzył
Świat jestestwem miłości ożył
CezaryT
Windows, fakt fajny i jeden z najpopularniejszych systemów operacyjnych na świecie. Podejrzewam, że swoją popularność zdobył dzięki nowatorskiemu (jak na WIN 95, a poprzednio 3.11, przypominacie sobie??) rozwiązaniu i prostej obsłudze np. zero długich dosowskich komend i poleceń, tylko klik klik myszką i zrobione. Jednakże, zważywszy na dzisiejszego Wina, musisz instalować poprawki, ot chociażby Service Pack 2, albo też słyszy się coróż o nowych poprawkach błędów krytycznych do systemu. Nie wspomnę o IE, toć to najbardziej kretyński software jakiego widziałam. Ostanio uruchamiał mi się 5 minut, a komputer zamulił mi tak ... ze mogłam wyjść na papierocha, wypić kawe a on jeszcze myślał. We współpracy z Nortonem Antywirusem, mogą spowodować totalną chorobę nerwicową, ponieważ tak zamula system, że lepiej nie pytać. Zdążysz wypalić paczke fajek i sporo kawy zanim zainstaluje nową baże danych wirusów. Ponadto firma wie, żę na rynku jest mnóstwo konkurentów i sobie nic z nimi nie robi. Ot chociaży Opera, czy Firefox, Linux, i inne freeware softwarów. Do wiadomości powiem, że w ciągu doby ściągnięto ponad 10 000 000 (słownie: dziesięć milionów) razy. Neostrada to kolejny niewypał. Nie zdziwiłabym sie gdyby był owocnym myśleniem tych od M$, dla nas, czyli kochanych użytkowników M$. Daje do myślenia, zważywszy na to, że nikt z moich znajomych nie używa tego szajsu zwanym M$ i IE. Stwierdzam, że jedyną zaletą tego M$ jest jego popularność. Ale niech nasz kochany M$ i Bill GAtes uważa. Nowe pokolenie wyrosło, i ma mnóstwo pomysłów. Ktoś go w końcu wykończy. Jak nie jego własna forsa to ktoś o wiele sprytniejszy.
A skąd się wzięła popularność ?? Sama nie powstała ... w biznesie naprawdę trzeba się nieźle napracować, aby produkt odniósł światowy sukces ... ludzie w MS pracowali i pracują nad tym po kilkanaście godzin dziennie ... tak tak ... takie są fakty
Co do obaw o pozycję Microsoftu .. no cóż ... to jest piękno biznesu ... zawsze może powstać nowa firma, która zrobi coś lepiej ... jak w szachach - nie ma mistrza nie do pokonania ... są rozwiązania, których z pewnością nawet Microsoft nie dostrzega i je własnie można wykorzystać - ale ALE trzeba je odkryć !! samemu i potem wypromować ....
Czy ja wiem czy jego forsa go wykończy ... akurat dość skromny człowiek i nienadużywający swoich zasobów finansowych ... w sumie i tak większość czasu jego życia to praca ... a już dawno mógłby to wszystko walnąć w diabły, gdyby mu tylko o kasę chodziło
Na koniec zacytuję samego Billa Gatesa:
"Zrobiliśmy kawał dobrej roboty, ale te produkty tak szybko się starzeją. Po pewnej określonej liczbie lat, a nie znam tej liczby - nadejdzie nasz kres"
....
Dziękuję Mary J za super inspirującą odpowiedź ... nie mogłem się powstrzymać aby nie odpowiedzieć obszerniej na nią Bracie Staszku, przepraszam, że nie ustosunkowałem się do Efezj. 6:11-12. Wydawało mi się, że należy krótko skomentować Obj. 12 i na tym się skupiłem. Moje „pominięcie" nie było unikiem, tylko próbą skoncentrowania się na jednym miejscu. Spróbuję więc uzupełnić moją wypowiedź.
Podobnie jak dla Ciebie, tak i dla mnie nauka listu do Efezjan 6:12 jest jak najbardziej aktualna i niedobrze robisz przypisując mi poglądy, których nigdy nie wyraziłem. Nigdy nie napisałem ani nie powiedziałem, że nie mamy już boju przeciwko Szatanowi i że nieaktualna jest nauka Efezj. 6:12. Dyskutujemy jedynie o pozycji Szatana względem nieba, a nie o tym, czy stanowi on zagrożenie dla ludzi. Opisany w Obj.12:9 moment zrzucenia Szatana na ziemię nie jest usunięciem jego zagrożenia dla poświęconych i innych mieszkańców ziemi. Być może wręcz przeciwnie: prześladuje on „niewiastę" (Obj. 12:13), walczy z pozostałymi z jej nasienia (Obj. 12:17), powołuje do życia bestię (Obj. 12:18-13:1), która następnie walczy ze świętymi i zwycięża ich (Obj. 13:7). To wszystko jest działaniem Szatana po strąceniu go z nieba. Tak więc mamy nadal bój przeciwko temu zagrożeniu. Apostoł Piotr pisze, że Przeciwnik krąży wokoło nas jako lew (1 Piotra 5:8), czyli stanowi zagrożenie, może nam wyrządzić krzywdę, gdy oddalimy się od ogniska łaski Bożej. W pozycji Szatana po strąceniu go z nieba zmieniło się to, że nie może już oskarżać „braci" Jezusa przed Bogiem, tak jak oskarżał Ijoba (Ijoba 1:6), Jeszuę (Zach. 3:1), jak spierał się o ciało Mojżesza (Judy 1:9), jak przeciwstawiał się aniołowi, by nie przybył z objaśnieniem do Daniela (Dan. 10:13). Jeśli poprawne jest moje rozumienie Obj. 12:9, to Szatan od wniebowstąpienia Jezusa nie ma już takich możliwości. Zaś ostateczny kres możliwości oddziaływania na ludzi i szkodzenia im nastąpi dopiero po wrzuceniu go do czeluści (Obj. 20:3), co jak rozumiem należy jeszcze do przyszłości.
Rozumiem, że według Twojej logiki czytania Pisma Świętego nie jest możliwe, by Objawiciel napisał, że Szatan został strącony z nieba, a Apostoł Paweł, że znajduje się on ciągle na „wyżynach niebieskich" (gr. epuraniois). Ja nie mam z tym wielkich trudności, gdyż rozumiem, że język autorów Pisma Świętego jest właściwy dla ich osobowości i czasu, w którym tworzyli. Izajasz (14:4) nadaje Szatanowi cechy króla Babilonu, Ezechiel (28:2) – cechy księcia Tyru, Daniel (10:13) – księcia Persji, a Objawiciel nadaje Szatanowi wyraźne cechy bestii rzymskiej. Apostoł Paweł pisząc zaś o pewnej duchowej rzeczywistości umieszcza diabła na „wyżynach niebieskich", w tym samym miejscu, gdzie po prawicy Ojca siedzi Pan Jezus (Efezj. 1:20), gdzie posadził Pan Bóg naśladowców Jezusa (Efezj. 2:6). Przyznać jednak trzeba, że jeśli poświęcony już w tym życiu siedzi na „wyżynach niebieskich", będąc jeszcze całkiem na ziemi, to jego pozycja różni się znacznie od pozycji Jezusa, który również zasiada na „wyżynach niebieskich". Nie myślę więc, żeby nielogicznym było założenie, że Szatan, który ma „władzę na powietrzu" (Efezj. 2:2) znajduje się w zdecydowanie odmiennej pozycji od Jezusa względem nieba, w którym mieszka Pan Bóg. Być może tę właśnie „odmienność pozycji" Objawiciel określa mianem „ziemi". Nawet gdyby oczekiwać takiego strącenia na „ziemię" jeszcze w przyszłości, to przecież Szatan nie przybierze cielesnego kształtu smoka o siedmiu łbach, który będzie łaził po ziemi. Jest to potężna istota duchowa, która nawet znajdując się na „ziemi" nie jest i nie będzie widzialna dla ludzi.
Pan Jezus witając rozentuzjazmowanych siedemdziesięciu uczniów, którzy cieszyli się, że poddają im się diabły, mówi: „Widziałem szatana, jako błyskawicę z nieba spadającego" (Łuk 10:18). Poświęcenie Nowego Stworzenia, począwszy od Jezusa, jest klęską Szatana. Ofiara życia, począwszy od Jezusa, wytrąca Szatanowi z ręki argument rzekomej sprawiedliwości, którym posługiwał się przy Ijobie, czy Jeszue. Pan Bóg może mu odtąd powiedzieć: Ja za tych ludzi ofiarowałem swojego Syna, oni umarli dla grzechu, są moją własnością. To dlatego dla oskarżeń Szatana nie ma już miejsca w niebie przed Bogiem, czy przed „Michałem".
Na zakończenie chcę raz jeszcze podkreślić to, co literalnie podkreśliłem w swojej poprzedniej wypowiedzi. To są moje przypuszczenia (jak chodzi o interpretację Obj. 12), poczynione wedle najlepszej woli zrozumienia Prawdy. Być może jednak się mylę. Może coś źle rozumiem. Jestem otwarty na inne propozycje rozumienia tego miejsca. Na razie jednak nie dostrzegłem błędu w swoim rozumowaniu. Biblia i historia pomagają obliczyć kiedy będzie połowa tygodnia. Dan.
9:27
27. I zawrze ścisłe przymierze z wieloma na jeden tydzień, w połowie
tygodnia zniesie ofiary krwawe i z pokarmów. A w świątyni stanie obraz
obrzydliwości, który sprawi spustoszenie, dopóki nie nadejdzie
wyznaczony kres spustoszenia.
(BW)
U Boga tydzień to 7 tyś lat. 2 Piotr. 3:8
8. Niech to jedno, umiłowani, nie uchodzi uwagi waszej, że u Pana
jeden dzień jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień.
(BW)
To Bóg zawarł przymierze 3500 lat temu z ludźmi na 7 tysięcy lat. Jak
Izrael wychodził z Egiptu to Bóg zawarł przymierze na górze Synaj. Od
chwili wyjścia z Egiptu do czasu budowania świątyni za czasów Salomona
upłynęło 479 lat i dwa miesiące. Świątynia stała 430 lat i została
zburzona przez Nabuchodonozora w 19 roku jego panowania. Ezech. 4:1-6
1. A ty, synu człowieczy, weź sobie cegłę, połóż ją przed sobą i
wyrysuj na niej miasto Jeruzalem,
2. I rozpocznij jego oblężenie: Zbuduj przeciwko niemu szańce, usyp
przeciwko niemu wał, rozłóż przeciwko niemu obozy i postaw wokoło
niego tarany.
3. Potem weź żelazną płytę i postaw ją jako mur żelazny pomiędzy sobą
a miastem; i skieruj swoje oblicze w jego stronę, jakby było oblężone,
jakbyś ty je oblegał. To będzie znakiem dla domu izraelskiego.
4. Potem połóż się na lewym boku, a Ja włożę na ciebie winę domu
izraelskiego. Ile dni będziesz tak leżał, tyle dni będziesz nosił ich
winę.
5. A Ja wyznaczę ci za lata ich winy równą liczbę dni: Trzysta
dziewięćdziesiąt. Przez tyle dni będziesz nosił winę domu
izraelskiego.
6. A gdy je skończysz, położysz się jeszcze raz, ale na prawym boku, i
przez czterdzieści dni będziesz nosił winę domu judzkiego; wyznaczam
ci po jednym dniu za każdy rok.
(BW)
Ezechiel leżał 390+40 dni za 430 lat ich winy. Od początku gdy
położono kamień węgielny za czasów Salomona aż do 19 roku
Nabuchodonozora. Babilon już 19 lat panował nad Izraelem i innymi
narodami, czyli pozostało mu jeszcze 51 lat do upadku w 538
r.p.n.e..Jer. 25:1
1. Słowo, które doszło Jeremiasza w czwartym roku Jojakima, syna
Jozjasza, króla judzkiego, a był to pierwszy rok Nebukadnesara, króla
babilońskiego o całym ludzie judzkim.
(BW)Jer. 25:11-12
11. I cała ta ziemia stanie się rumowiskiem i pustkowiem, i narody te
będą poddane królowi babilońskiemu, siedemdziesiąt lat.
12. A po upływie siedemdziesięciu lat ukarzę króla babilońskiego i ów
naród za ich winę - mówi Pan - i kraj Chaldejczyków i obrócę go w
wieczną pustynię.
(BW)
Jeremiasz pisze że otrzymał proroctwo o 70 latach w pierwszym roku
Nabuchodonozora i od tego roku inne narody zostały poddane Babilonowi.
Pisze o tym Daniel który był w niewoli 70 lat. Daniela 1:1-3. 9:2.
Mamy więc 479 lat + 430 lat + 51 lat + 537 lat bo Babilon upadł w
październiku. i mamy jeszcze 2004 lata = 3501 lat. Pamiętamy że nie
było roku zerowego na przełomie naszej ery - 1 rok= 3500 lat. Teraz
właśnie żyjemy w połowie tygodnia Bożego i teraz nastąpi zniesienie
ofiar krwawych - Izraelskich i z pokarmów które Jezus ustanowił. Pan
przyjdzie.Dan. 12:11-12
11. Od czasu zniesienia stałej ofiary codziennej i postawienia
obrzydliwości spustoszenia upłynie tysiąc dwieście dziewięćdziesiąt
dni.
12. Błogosławiony ten, kto wytrwa i dożyje do tysiąca trzystu
trzydziestu pięciu dni.
(BW)
Jak dodamy te dni to wiemy że w roku 2008 będzie Nowy Świat, a teraz
nadchodzi wielki ucisk poprzedzający to wydarzenie. Teraz Bóg ponownie
będzie Bogiem Jahwe, tak samo jak 3500 lat temu w Egipcie. Słowo
"Jahwe" znaczy "On powoduje by się stało" i stanie się to co zapowiada
Apokalipsa. Dwóch świadków dostanie Moc wszelką na niebie i na ziemi
by zaprowadzić Królestwo Boże na ziemi, tej ziemi. Apokalipsa 11:1-14.
Obj 12:5,6.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plpiotrrucki.htw.pl
|
|