krzyk mezczyzny
wojtekstoltny

Kirsten uważnie przyjrzała się mapie, chciała coś powiedzieć jednak Galadriela był szybsza
- Cieszy mnie wasza decyzja, macie w sercach niebywałą odwagę – zwróciła się z uśmiechem do podróżników – Myślę, że najważniejsze rzeczy zostały wyjaśnione, te mniej ważne muszą poczekać, bowiem czas rozpocząć przygotowania do waszej wyprawy. Wracajcie teraz do siebie, odpocznijcie, jutro czeka was ciężki dzień.
Kompania wyszła posłusznie z sali i skierowała się do swoich kwater, wszyscy pogrążeni byli w dziwnej zadumie tylko Kirsten emanowała wielkim zapałem
- Uda nam się, zobaczycie, dokonamy tego! Będziemy bohaterami, a pieśni o nas śpiewać będą na całym świecie – zawołała wesoło
- Nie dziel skóry na niedźwiedziu, wszystko może się zdarzyć – Roalenshik odparował z przekąsem
Kiedy była już w swoim pokoju usiadła na łóżku i zajęła się komponowaniem dalszej części ballady o przygodach, które spotkały ich w drodze do Złotego Lasu, gdy powieki zaczęły jej ciążyć położyła się i szybko usnęła, jednak sen jej nie był spokojny, obrazy szybko przewijały się przed oczami, jeden przechodził w drugi, nie wiedziała nawet kiedy:
Harien siedział na ławce z jakąś czarnowłosą kobietą, rozmawiali, nagle obraz zamazał się, piękne lico elfa zmieniło się w twarz Túrina, który przeciskał się wąskim tunelem z pochodnią w ręku.
Arneth jechał na koniu przez ulewę, trzymając kurczowo jakieś zawiniątko, jego koń grzązł w błocie.
Tarondor wspinał się po stromym zboczu, jego dłoń była owinięta kawałkiem materiału nasiąkniętym krwią.
Nagle wszystko się uspokoiło, obraz wyostrzył się bardziej niż poprzednie
- Kirsten, odnajdę cię, obiecuję, jednak teraz czas odejść…
- Dlaczego…? – zapytała dziewczyna
- Dla twojego dobra, tak będzie lepiej – oczy mężczyzny zaszkliły się – Pamiętaj, znajdę cię gdziekolwiek będziesz .
Wziął dłoń bardki i położył na niej zimny wisiorek później ostatni raz spojrzał jej w oczy i odszedł nie oglądając się za siebie.
- Do zobaczenia – szepnęła patrząc jak czarnowłosy mężczyzna niknie w oddali
Obraz znowu zawirował.
Roalenshik stał nad czyimś grobem, obok którego leżała najpiękniejsza zbroja, jaką dziewczyna w życiu widziała, światło księżyca oświetlało jej zdobienia…
Elensil pojedynkował się z jakimś mężczyzną, jego ciosy były niebywale szybkie i celne, krew, krzyk…
Nero przygważdżał do drzewa nieznajomego Kirsten mężczyznę, który kwilił ze strachu, czy też bólu… Nie zobaczyła więcej, bowiem przeniosła się na pole bitwy; Thorus i ona stali do siebie plecami, dziewczyna walczyła połyskującymi sejmitarami, miecz, którym walczył jej towarzysz wykonany był z podobnego metalu.
Obudziła się z krzykiem, jej czoło oblane było potem, serce mocno waliło, jedyną ulgę dawało zimno przedmiotu, który trzymała w dłoni, spojrzała na niego i zamarła, bowiem ujrzała wisiorek, ze snu, przyjrzała mu się dokładnie.
- Był dziś w nocy w twoim pokoju – usłyszała głos Galadrieli, która stała koło okna, dopiero teraz ją zobaczyła – Dotrzymał obietnicy, odnalazł cię, choć twoi przyjaciele uznali go na początku za zdrajcę – zaśmiała się - Ten medalion jest cenny, bardzo, to wielki dar…
- Ale… - dziewczyna nie wiedziała, co ma powiedzieć, urwała
- Przejdźmy do sedna, chciałam porozmawiać z tobą, ale nie sądziłam, iż będzie to konieczne tak wcześnie – spojrzała bacznie na dziewczynę – nasz wróg nie używa często łuku, ma do tego swoich podwładnych, ale kiedy już po niego sięga… Jego strzały są nasączone magią, widziałaś zapewne światło, które z nich emanuje, zabijają na miejscu każdego, kogo ranią. Cahir zajął się tobą szybko, ale wtedy powinno cię już nie być na tym świecie, nie wiem, dlaczego przeżyłaś, jest wiele możliwości, jednak żadna nie wydaje mi się właściwa – milczała przez chwilę – To, co nawiedziło cię przed chwilą to skutek uboczny tej magii, która cię naznaczyła, ukazuje ci się przyszłość lub przeszłość, jednak nie możesz nad tym panować; nie kontrolujesz faktu kto, co, ani kiedy ci się ukaże, będzie to przychodziło samo, ale zawsze boleśnie, tak, jak teraz.
Kirsten zapatrzyła się znowu w naszyjnik, zastanawiała się, nad słowami Galadrieli, nie zauważyła nawet kiedy Pani wyszła. Nie czuła się najlepiej, pomyślała, że może spacer dobrze jej zrobi, pozwoli zebrać myśli, to wszystko do niej nie dochodziło. Ubrała się w białą wyszywaną suknię, na szyję założyła tajemniczy wisiorek i wyszła.
Pomysł został przyjęty, drużyna zatrzymała się na niewielkiej polance, wreszcie mogli w spokoju zjeść coś i odświeżyć się. Kiedy ostatnie skrawki pieczonego mięsa zniknęły poszukiwacze przygód położyli się i wpatrzeni w baldachim z drzew dyskutowali na wszelakie tematy. Kirsten zapatrzyła się w księżyc, który tej nocy świecił bardzo jasno, nagle widok przesłoniła jej postać czarnowłosego mężczyzny, który pochylił się nad nią
- Musimy porozmawiać – powiedział poważnie Cahir
- Ostatnio te słowa, szczególnie w twoich ustach zaczynają napawać mnie lękiem – zażartowała podnosząc się na łokciach
- Aż taki jestem straszny? - Cahir także starał się uśmiechnąć, ale udało mu się wymusić jedynie nieokreślony grymas . Dziewczyna widząc to bez słowa podniosła się i podeszła do źródełka, usiedli obok siebie
- Wiem, co ci się śniło – zagadnął – To nie przypadkowe koszmary, musimy ruszać dalej, nie ma czasu, czas podjąć decyzję!
- Ale dlaczego, przecież podobno nic nam teraz nie grozi… Chwileczkę, skąd wiesz, co mi się śniło? – Kirsten spojrzała pytająco na przyjaciela, lecz mężczyzna udał, ze nie dosłyszał pytania
- Nie jesteśmy bezpieczni, siedzi nam na karku ktoś, kto także zamierza odnaleźć to, co my, musimy iść do mojej pani, jak najszybciej!
- Czyli ktoś ciągle na nas dybie, a ty dopiero teraz o tym mówisz?!
- To nie jest zwykły człowiek, jego moc jest ogromna, nie dacie… nie damy mu rady – głos mężczyzny załamał się – dlatego musimy wyruszyć, tylko Galadriela może nam teraz pomóc, trzeba dowiedzieć się jak go pokonać…
- Idź i powiedz to im – Kirsten miała żal do Cahir, że zataił fakt o pościgu
Mężczyzna bez słowa wstał i podszedł do reszty kompanii
- Słuchajcie…
- -Nic nie mów, wszystko słyszeliśmy, nie jesteśmy głusi – przerwał mu Roalenshik - na przyszłość zwracaj się do całej drużyny, a teraz…- nie skończył, bowiem ciszę nocy rozerwał krzyk Kirsten. Dziewczyna leżała na trawie starając się zatamować krew cieknącą z boku przeszytego strzałą, która w blasku księżyca lśniła niczym wykonana ze srebra. Blask, który z niej emanowało oświetlił źródełko, które wydawało się teraz płonąc żywym ogniem.
- Zbierajcie się, trzeba uciekać, szybko! - zawołał Cahir biorąc ranną na ręce – Wyjaśnię wam później, SZYBKO! Nie myślałem, że tak szybko nas wytropi, ale mamy jeszcze szansę uciec, trzymaj się – szepnął do dziewczyny
Nie musiała szukać daleko, gdyż od razu po wyjściu z komnaty wpadły na Lindisfarne. Ta w pierwszym odruchu związała czar, jednak zaraz potem opuściła ręce.
- Ty tutaj? - zdziwiła się, a na widok sztyletu rozpłakała się ze szczęścia. - Nimvalu - odwróciła się do półelfa, podając mu podarowaną przez Tithiel Łzę. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę... A ty jesteś...
Wrzasnęła z bólu, upadając na ziemię. Dostrzegła, że Łza otoczona czerwonym światłem rozpływa się jak mgła.
- Argaleb - dodał. Wszyscy wpatrywali się w miejsce, gdzie przed chwilą zniknął sztylet, nic nie rozumiejąc. Vanya z trudem się pozbierała, zaczęła się gorzko śmiać.
- No jasne, że nie może być tak pięknie - musnęła ręką znamię. Bylo lodowato zimne. - Dóthmakh, ty... podły, tchórzliwy padalcu! - krzyczała, nie zwracając w złości uwagi na to, że użyła imienia Księcia.
Z przeciwległej strony, powolnym krokiem zbliżało się ku nim dziwne stworzenie. Rozłożyło skrzydła, równocześnie wydając z siebie przeciągły, ptasi gwizd. Podgalopowało do nich, po czym rzuciło się prosto na Tithiel. Ta nawet nie miała szans na obronę, mimo prób zapanowania nad ciałem stwora. Nic z tego, umknęło jej jak mgła i rozdarło ostrymi szponami bok elfki. Klejnot zapulsował słabo, a jego światło, pod wpływem intensywnego spojrzenia bestii podobnej do gryfa, przygasło prawie zupełnie.
Lindisfarne, Argaleb i Nimval podbiegli do stwora zaraz po tym, jak Tithiel splotła dość potężne zaklęcie. Widzieli, jak ciało towarzyszki bezwładnie opada na posadzkę i jednocześnie wbili swe miecze tam, gdzie powinno znajdować się serce zwierzęcia.
Powinno.
Bestia zdołała wierzgnąć przednimi łapami, by następnie rzucić dwójką mężczyzn niczym zabawkami.
Miecz o mały włos nie wypadł z ręki Vanyi.
- Dóthmakh? - spytała gryfa.
Ten natychmiast przybrał swój ludzki kształt.
- Brawo, brawo. Wygląda na to, że zostaliśmy sami, moja mała. Ta elfka... chyba jej daruję życie, zaskoczyła mnie swoją pomysłowością - powiedział Vanyi o tym, jak go usidliła. - Chociaż... gdyby nie pewna pomoc z góry, wpadłbym po uszy - dodał na koniec.
Czerwona poświata, która go otaczała, znikła.
Vanya zdusiła okrzyk obrzydzenia. Stojący przed nią Książę miał twarz jak pewien półork, zwany Jednookim Generałem. Z tą różnicą, że miał dwoje oczu.
- Coś ci się tam popsuło, jak się zmieniałeś - warknęła złośliwie i podniosła miecz. - Rohański bękarcie.
- Odrodzę się po raz kolejny, choćby po tysiącach lat! - zaatakował ją.
Ciosy Księcia były silniejsze niż przypuszczała.
- Zniszczenie Łez rozwiąże nasz problem. Eru...
- Nie mów mi o Eru. Jest wiele potęg na tym świecie, o których nie macie pojęcia...
Zwarli się.
- Wtedy będą mieli dość poważne kłopoty, kiedy braknie im pionka!
- Nie nazywaj mnie pionkiem! - świetlistą laską rozciął elfce twarz na dwoje.
Z trudem dotrzymywała Księciu pola. Nie mogła na przyjaciół liczyć, ponieważ ci leżeli nieprzytomni.
- Cholera - zaklęła w duchu. - Wszyscy oprócz mnie mają drugą, magiczną formę.
Zaczęli używać także zaklęć. Z oddali doszedł ją krzyk Eowyny i blask ośmiu Łez, które wchłonął w siebie Dóthmakh.
Prawie oślepła od czerwonego światła, popędziła w stronę, gdzie według niej znajdował się Książę. Wrzask Księcia rozerwał ciszę, ale to nie ona zadała cios. Za mężczyzną stał ktoś jeszcze - jego purpurowy płaszcz wcale nie powiewał na wietrze, który zerwał się w tej samej chwili.
Resztką sił Dóthmakh powstał i odwrócił się w stronę nieznajomego. Ten po krótkiej wymianie ciosów obezwładnił go, odbierając wszystkie Łzy.
- Lindisfarne! Twoja kolej.
Jednym susem znalazła się przy Księciu i tajemniczym wybawicielu. Z całej siły wbiła miecz w serce wroga.
- Ty... - warknął, padając na ziemię. - Przecież mnie kochałaś!
- Sam zabiłeś tę miłość.
- Jeszcze się spotkamy! - wyszeptał najgłośniej jak mógł i skonał.
Elfka odwróciła się do Księcia plecami. Zwróciła się do mężczyzny stojącego obok.
- Dziękuję... Dlaczego mi pomogłeś?
- Nieważne. Macie niewiele czasu, a jego dusza lada chwila opuści ciało. Eowyna zna sposób na zniszczenie sztyletów, ty obudź resztę.
Gdy zniknął, Vanya zauważyła, że znajduje się wiele metrów nad zniszczoną kopułą. Walczyli w powietrzu, na oczach całego Hildórien. Dopiero teraz wróciły jej utracone wcześniej siły. Wylądowanie nie sprawiało jej większych trudności, podobnie jak ocucenie przyjaciół.
- Gdzie Książę? - spytał Nimval.
- Zabiłam jego ciało - podała mu dziewięć dziwnie zmatowiałych Łez. - Poczekamy na Eowynę i pozbądźmy się ich jak najszybciej.
Co oznaczała ta wizja? - zastanawiał się Illidan w przebłyskach pomiędzy bolesnymi szarpnięciami jego ciała, nie traktując zwyczajnie swojego snu. Wciąż przed oczami miał sunące w jego kierunku czarne wstęgi, niszczące wszystko i wszystkich, którzy stanęli na drodze tajemniczej mocy.
- Wiem, że jesteś gdzieś tutaj - przed sobą usłyszał dźwięczny głos; ten sam, który dotarł do jego uszu, kiedy zbliżał się do obozowiska. Wydawał mu się znajomy, ale wciąż nie potrafił go z nikim powiązać. - Może to nie najodpowiedniejsza chwila na rozmowę, ale...
- To nie jest odpowiednia chwila - odpowiedział w tej samej chwili, kiedy potężny ból przeszył go całego. Starał się stłumić w sobie cierpienie, ale drżał cały i nie wiedział, jak zabrzmiał jego głos.
- Co się stało? - kobieta podbiegła do niego po chwili. W jej pytaniu można było wyczuwać troskę.
- Nic - wyszeptał Illidan, chociaż to wcale nie było prawdą. - Tak witam każdy nowy dzień. To jest nawet przydatne w czasie takim jak ten, kiedy jest ciemno i ponuro nawet po wschodzie słońca. Za chwilę wszystko minie.
Chciałby, żeby tak było. Na szczęście jego pragnienie wkrótce stało się rzeczywistością. Dostrzegł w końcu błękitne oczy kobiety, przepełnione współczuciem. Gdzieś w ich głębi odnalazł strach i przemknęło mu przez myśl, że jego rozmówczyni lęka się czegoś.
Może boi się tej rozmowy? - przypomniał sobie, że dla niektórych stanowi zagrożenie w ich mniemaniu.
- Pomocy! Tam zasłabli ludzie! - ciszę przerwał krzyk z polany.
Agape odwróciła się, a wtedy Illidan poczuł wyraźnie obecność dwóch rannych osób. Wewnętrzny głos skłaniał go do pośpiechu, by jak najszybciej udać się w to miejsce, skąd biła energia żywych, choć wyczerpanych ludzi. Bezszelestnie wstał i bez słowa zniknął w ciemnościach, kierując się na oślep poprzez ciernie i krzewy. Wiedział, że kobieta nie zauważyła w porę jego odejścia; przynajmniej nie mogła go zatrzymać.
Upiór przedarł się w końcu przez ostatnie gałęzie i zobaczył leżącego na ziemi starca. Jego towarzysz, znacznie młodszy, został już zabrany do obozowiska drużyny. Illidan zbliżył się do nieprzytomnego mężczyzny i uklęknął przy nim. Wiedział, że starzec stoi na pograniczu życia i śmierci. Wziął go na swoje ręce i już zamierzał pójść do pozostałych, kiedy usłyszał czyjeś kroki. Podniósł wzrok i spojrzał na młodego, rudowłosego elfa, który przyglądał mu się uważnie, ale też z lekkim zakłopotaniem.
- Ja... - zaczął, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.
- Jeszcze żyje - odparł upiór, nie rozumiejąc tego dziwnego zachowania.
Minął go, nie rozpoznając w nim nikogo...
Eressiel poczekała aż jej przyjaciele znikną za rogiem, po czym podeszła z lekkim wahaniem do drzwi wejściowych. Po króciutkiej chwili zastanowienia odetchnęła głęboko i zastukała energicznie w drzwi, które miały małe zasuwane okienko na wysokości oczu półelfki. Dało się słyszeć kroki zmierzające w jej stronę, po czym zasuwka na okienku się otworzyła. Patrzyły na nią oczy mężczyzny, który po chwili rzekł:
- W czymś mogę ci pomóc?
- Chciałam zapytać czy nie wie pan może jak trafić do fabryki papieru z liści bukowych. Ojciec załatwił mi tam pracę, ale nie wiem jak tam dokładnie dojść... - Eressiel miała nadzieję, że pomysł Eowyn się powiedzie.
- Zaczekaj chwilę. - mężczyzna zniknął za zasuwką, a po chwili dało się słyszeć jakieś pobrzękiwania. Po minucie drzwi były otwarte, a w wejściu stał młody mężczyzna w eleganckim, brązowym stroju. Włosy miał czarne jak skrzydło kruka i długie do ramion. Lewe oko miał zielone, a prawe niebieskie. Przez jego lewy policzek biegła niewielka pionowa blizna - Wejdź proszę. Przyjaciel mojego ojca jest właścicielem tej fabryki. Za chwilę będę tam szedł, więc mogę cię odprowadzić. - po tych słowach młodzieniec uśmiechnął się szeroko i gestem zaprosił półelfkę do środka. Gdy Eressiel weszła do środka, a drzwi zostały zamknięte, półelfka poczuła lekki niepokój. Po chwili jednak minął, a Eressiel rzekła:
- Dziękuję bardzo. To dla mnie duża pomoc. Nie jestem z tych stron i cieszę się, że za pierwszym razem trafiłam na właściwą osobę. - po tych słowach Eressiel uśmiechnęła się promiennie.
- Cieszę się, że będę mógł ci pomóc. Jak ci na imię?. Mnie zwą Caladion.
- Jestem Eressiel. Miło cię poznać Caladionie.
- Ciebie również Eressiel. Zaczekaj chwilę, za moment wrócę i udamy się do fabryki przyjaciela mojego ojca, pana Erucolindo.
- Dobrze zaczekam. - po tych słowach Caladion udał się na górę, a Eressiel czekała na niego w wielkim holu, po którym widać było bardzo dobry gust właściciela. Po 10 minutach Caladion wrócił i rzekł:
- Możemy iść. Gotowa?
- Oczywiście.
Caladion z Eressiel wyszli przed dom. Po przejściu przez nich kilku kroków rozległ się krzyk:
-Tam jest! Aresztujcie tego bandytę! I... I ma wspólniczkę!
Tłum żołnierzy zaczął biec w stronę Eressiel i jej towarzysza. Gdy tylko młodzieniec spostrzegł, co się święci, natychmiast zaczął uciekać. Eressiel pomknęła za nim. Oboje wpadli na Nimvala i Eowyn. Niestety, cała czwórka trafiła w potrzask. Zostali otoczeni, bez możliwości ucieczki.

******************************************************************
Sorki, że kończę w tym samym momencie co Eowyn, ale nie miałam pomysłu na wyjście z tej sytuacji. Natomiast jeśli chodzi o tę krótką wizytę w domu arystokraty to mnie wena troszkę poniosła
- Będę - odpowiedziała i ruszyła w stronę miasta.
Po głowie Erewis chodziły różne myśli. "Co mam zrobić, aby mnie nie zauważono..." Nagle do głowy przyszła jej pewna myśl. Wszelką broń schowała w krzaku i dobrze ją zamaskowała. "Nie mam płaszcza, aby się zakryć, ale za to jestem kobietą." Erewis podeszła do domu przy bramie, gdzie akurat wisiało pranie. Zdjęła je, jakby było jej, zaniosła pranie przed drzwi, a dla siebie zabrała sukienkę. "Trzeba zmienić wizerunek" Odeszła za domek i przebrała się. Potem szła w stronę miasta, ale za plecami usłyszała krzyk mężczyzny wychodzącego z domu, przy którym zostawiła pranie.
-E panienko!- zawył otyły mężczyzna.- Co to za pranie tutaj mam?!
-Wybacz mi panie- odwróciła się Erewis i uśmiechnęła się zalotnie do mężczyzny.- Sukienka porwała mi się i potrzebowałam przebrania.
-Ech panienko, dla pani to za skromne- odparł udobruchany grubas.- Niech pani służy.
-Dziękuje panie -odparła słodko, po czym, gdy tylko się odwróciła zrobiła kwaśną minę.
Erewis poszła w miejsce, gdzie walczyła wcześniej z szemranym towarzystwem. Rozglądała się uważnie, gdy nagle usłyszała tuż za sobą głos mężczyzny:
-Na co pani tak spogląda?
-Ja szukam... Mojego leku! Tak leku.- odpowiedziała, ku jej zaskoczeniu jednemu z żołnierzy , który był przy jej pojmaniu.- Ja go zaraz znajdę...
-Pomogę Ci szukać, piękna pani.- Erewis po jego słowach była przerażona. - Jak on wygląda?
-Jest to mały flakonik z żółtą cieczą- mówiła przerażonym głosem.
-Nie martw się. Znajdziemy go. W czasie szukania powiedz mi jak się nazywasz?
-K... Ke... Kaszilina- odparła.
-Yyyy... To bardzo rzadkie imię.- powiedział żołnierz.- Ja Ciebie skądś znam...
-Wątpię- powiedziała czując, że cały plan pryśnie- żołnierz chwycił Erewis za rękę i zawołał zadowolony.
-Mam ją! Mam ją!- Erewis czuła, że to koniec.- Znalazłem twoją fiolkę!- dał jej do ręki specyfik.
-Dziękuje ci bardzo- podziękowała zalotnie, co jej nie bardzo wychodziło.- A teraz wybacz muszę wypić lek w domu.
-Zobaczymy się dziś?- spytał.
-Jeśli na to sytuacja pozwoli- powiedziała kokieteryjnie.
-Żegnaj!- zawołał jeszcze, gdy Erewis prędko szła w stronę bramy.
Pomysł okazał się wspaniały. Erewis odzyskała fiolkę. Jednak plan narodził się z wypowiedzi Talagana: "...przyda się kobiecy urok..." -te słowa pozostały jej w głowie. Erewis poszła szybkim krokiem do krzaka, wyciągnęła łuk, strzały i długi sztylet. Skierowała się do swoich przyjaciół, którzy patrzyli na jej suknię ze zdziwieniem.
-Darujcie sobie- powiedziała z uśmiechem. Odeszła na bok i przebrała się w swoje ciuchy: przylegające do ciała spodnie za kolano i skórzaną kamizelkę. Suknię schowała do torby, a fiolkę ostrożnie wsadziła do sakiewki. - Mam ją- możecie być ze mnie dumni. Ale ile mnie to dumy kosztowało...-mówiła zerkając na słońce.- Arphenonie szybko mi to poszło, nieprawdaż?- nie czekając na odpowiedź, spytała -Czy przeszkodziłam w rozmowie?

Przecież tolerancja wobec homseksualistów (i wobec każdej innej grupy społecznej) polega na nie szykanowaniu, nie dyskryminowaniu, nie używaniu przemocy wobec nich itp., a nie na uważaniu, że to co oni robią jest dobre.
Co myślicie na ten temat?

Stary Testament:
1) Historia o zniszczeniu Sodomy i Gomory, zapewne jest Ci znana. Będę tu cytować I Księgę Mojżeszową rodz. 18 i 19.
- 18; 20 "Potem rzekł Pan: Wielki rozlega się krzyk przeciwko Sodomie i Gomorze, że grzech ich jest bardzo ciężki."
- 19; 4-8 "Zanim się poozyli, mieszkancy misata, mężowie Sodomy, od najmłodszego do najstarszego, otoczyli dom, cała ludność z najdalszych stron, wywołali Lota i rzekli do niego: Gdzie są ci dwaj mężowie, którzy przyszli do ciebie tej nocy? Wyprowadź ich do nas, abyśmy z nimi poigrali. Wtedy Lot wyszedł do nich do bramy, zamknął drzwi za sobą. I rzekł: Bracia moi, proszę, nie czyńcie nic złego! Oto mam dwie córki, które jeszcze nie poznały mężczyzny, wyprowadzę je do was, a wy czyńcie z nimi, co wam sie podoba, tylko tym mężom nic nie czyńcie, bo weszli pod cień strzecy mojej."


Czyli, tłumacząc z polskiego na nasze, lepszy zbiorowy gwałt na dwóch nastolatkach, niż jakiekolwiek ciągoty homoseksualne. W dodatku to były jego rodzone córki!... Sympatyczny ten Lot, prawda? Chyba mają rację ci, którzy twierdzą, że Biblii nie powinno się czytać bez specjalnego przygotowania naukowego, bo inaczej można tylko sobie obrzydzić podstawy swojej własnej religii...
Chętnie dam się przekonać, że nie mam racji.
Już kiedyś wypowiadałam się w podobnym temacie.. Ktoś zarzucił mi, że czytam chyba jakąś inna Biblię bąź czytam bez zrozumienia.. A ja czytam ta samą co wszyscy, bo innej przecież nie ma i mogę prztoczyć kilka cytatów na ten temat..

Stary Testament:
1) Historia o zniszczeniu Sodomy i Gomory, zapewne jest Ci znana. Będę tu cytować I Księgę Mojżeszową rodz. 18 i 19.
- 18; 20 "Potem rzekł Pan: Wielki rozlega się krzyk przeciwko Sodomie i Gomorze, że grzech ich jest bardzo ciężki."
- 19; 4-8 "Zanim się poozyli, mieszkancy misata, mężowie Sodomy, od najmłodszego do najstarszego, otoczyli dom, cała ludność z najdalszych stron, wywołali Lota i rzekli do niego: Gdzie są ci dwaj mężowie, którzy przyszli do ciebie tej nocy? Wyprowadź ich do nas, abyśmy z nimi poigrali. Wtedy Lot wyszedł do nich do bramy, zamknął drzwi za sobą. I rzekł: Bracia moi, proszę, nie czyńcie nic złego! Oto mam dwie córki, które jeszcze nie poznały mężczyzny, wyprowadzę je do was, a wy czyńcie z nimi, co wam sie podoba, tylko tym mężom nic nie czyńcie, bo weszli pod cień strzecy mojej."
- 19; 23-25 "Gdy słońce wzeszło nad ziemią, Lot wszedł do Soaru. Wtedy Pan spuścił na Sodomę i Gomorę deszcz siarki i ognia, sam Pan z nieba, i zniszczył owe miasta i cały okrąg i wszystkich mieszkańców owych miast oraz roślinność ziemi."
Są to tlko wybrane fragmenty, wskazujące, że mężowie Sodomy zabawiali się między soba nawzajem. Owi mężowie w domu Lota, to dwaj aniołowie, których Bóg posłał tam w celu sprawdzenia, co się w owym mieście dzieje. Lot o tym nie wiedział, ale był gotów oddać własne córki, byleby się do nich nie dobierali. Kara za t grzech miasta była straszna - śmierć. Tak na marginesie, w dzisijeszych czasach stosunek analny nazywa się sodomią, nazwa zapozyczona od owego miasta.

2) Prawa nadane Izraelitom podczas drogi z Egipu, przez pustynie, do obiecanej krainy. III Księga Mojżeszowa.
- 18; 22 "Nie będziesz cieleśnie obcował z mężczyzną jak z kobietą. Jest to obrzydliwością."
- 20 ; 13 "Mężczyzna, który obcuje cieleśnie z mężczyzną tak jak z kobietą, popełnia obrzydliwość; obaj poniosą śmierć; krew ich spadnie na nich."
Dla mnie zrozumienie tych wersetów nie wymaga, że tak powiem, jakiś dużych wysiłków umysłowych.

Nowy Testament:
1) List Św. Pawła do Rzymian. Rozdział 1, podtytuł "Grzecy pogan", wersety 26 i 27: "Dlatego wydał ich Bóg na łup sromotnych namietności; kobiety ich bowiem zamieniły przyrodzone obcowanie na obcowanie przeciwne naturze. Podobnie mężczyźni zaniechali przyrodzonego obcowania z kobietą, zapałali jedni ku drugim żazą, mężczyźni z mężczyznami popełniają sromotę i ponosząc na sobie samych należną za ich zboczenie karę."

2)I list Św. Pawła do Koryntian. Rozdział 6, werset 9: "Albo czy nie wiecie, że niesprawiedliwi Królestwa Bożego nie odziedziczą? Niełudźcie się! Ani wszetecznicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozpustnicy, ani mężołoznicy..."

Zachęcam do przeczytania powyższych urywków i rozdziałów, z których zostały zaczerpnięte, w celu objęcia całości. A na koniec polecam 2 rozdział I Księgi Mojżeszowej o stworzeniu kobiety, wersety 22, 23, 24: "A z żebra, które wyjął z człowieka, ukształtował Pan Bóg kobietę i przyprowadził ja do człowieka. Wtedy rzekł człowiek: Ta dopiero jest kością z kości moich i ciałem z ciała mojego. Będzie się nazywała mężatką, gdyż z męża została wzięta. Dlatego opuści mąż ojca swego i matkę swoją i złączy się z żoną swoją, i stana sie jednym ciałem." Taki był i jest nadal zamyśł Boga, mąż z żoną a nie mąż z mężem czy żona z żoną.

To tyle, co mówi Biblia o homoseksualiźmie.. Natomiast nie wiem, jak się na to zapatruje Kościół katolicki, bo do takowego nie uczęszczam, wydaje mi sie jednak, że idea ta sam powinna przyświecać...

Nie myślę również, ze kogoś o innej orientacji seksualnej należy potępiać jako człowieka, nie o to chodzi.. Uważam tylko, że nadmiena tolerancja w tej kwestii, przeradza sie w zwykłe przyzwolenie i tyle...
Lil słysząc kolejny krzyk mężczyzny, odetchnęła z ulgą. Wychyliła się niepewnie zza drzewa
[pozostało nam czekać na jacko -.-"]
Krzyk Mężczyzny

http://www.4shared.com/fi...yk_Mczyzny.html
Umiera kobieta idzie do nieba. Kiedy przyjmuje ją św. Piotr, słyszy krzyk kobiety. Patrzy, a tu aniołowie wiercą jej dziurę w plecach, żeby przymocować skrzydła. Potem słyszy krzyk mężczyzny i widzi, że aniołowie wiercą mu dziury w głowie, by przymocować aureolę.
- Nie chcę iść do nieba - mówi do św. Piotra - Pójdę gdzie indziej!
- Chcesz iść do piekła - mówi św. Piotr - Tam gwałcą i uprawiają sodomię!
- Nieważne - odpowiada - Przynajmniej mam już potrzebne dziury.
Lynne była właśnie na spacerze z Balu, gdy zauważyła jadący samochód... Nie wzbudziło to w niej jakichkolwiek emocji. Szła dalej, popuszczając Balu nieco smyczy. W tem usłyszała pisko opon, głuchy krzyk mężczyzny i warkot silnika. Samochód odjechał najszybciej jak się dało. Na ulicy leżało ciało... wykręcone, jak brudna skarpetka rzucona przez siedmiolatka w kąt pokoju.
Lynne próbowała biec za zamochodem, spisan numery, a może kogoś rozpoznać?
Nic, tylko ponury szum drzew i blade ciało mężczyzny leżącego bez życia na ulicy.
Skur... - pomyślała Lynne

The Midas Touch - trudno nazwać to co tam słychać śpiewem, to tylko krzyk mężczyzny. Poza tym - sam KDM nie jest pewien, czy to głos Klausa (znak zapytania w opisie na okładce).

Musieli chyba popić nieźle, bo mają luki w pamięci
The Midas Touch - trudno nazwać to co tam słychać śpiewem, to tylko krzyk mężczyzny. Poza tym - sam KDM nie jest pewien, czy to głos Klausa (znak zapytania w opisie na okładce).
Idzie blondynka przez przejście podziemne. Naprzeciwko niej mężczyzna z rozchylonymi rękami. Blondynka się przestraszyła i uderzyła go torebką. Rozległ się dźwięk stuczonego szkła i rozzłoszczony krzyk mężczyzny:
-Już piątą szybę niosę do domu i nie mogę donieść!
uwielbiam uwielbiam uwielbiam
at random

spać, przeciągać się, jesień, prowadzić samochód, kolor pomarańczowy, zaczynać ubieranie od wielkich skarpetek, nocne spacery po lesie, kompiabła, numerki 3 6 9 13 i ich kombinacje, biegać boso po trawie, spać pod gwiazdami, Bieszczady, nosić jeansy wrangler alaska, koty, wiatr we włosach, przeciągi, L4, uczyć się nowych rzeczy, zapach trawy, spać na golasa, niepodejmowanie decyzji, utalentowanych tekściarzy, utalentowanych gitarzystów, (bardziej jeszcze) utalentowanych marimbistów, (a najbardziej) multiinstrumentalistów, szklane kule, oceaniczną bryzę, głośno słuchać muzyki w samochodzie na kolumnach harman kardom, wolność, len, ogień w kominku, drewnianą podłogę, ciepło oddechu między udami, spadające liście, inteligentnych rozmówców, kawę po chorwacku, budzenie na dotyk, chudnąć 6kg+, siedzieć i machać nogami, się rozbierać, buty wolfskin, pisać, biegać boso po piasku, smak wina na języku, rzeczy, których nie znam, śpiewać, zdecydowanych mężczyzn, być królewną, pływać rano w przeźroczystej wodzie, Benicio del Toro, teksty utworów, tańczyć, krewetki, Ewę Kwiatek, celebrować małe przyjemności, światło świecy i lampy solnej, badać sprawy dogłębnie i wyjaśniać ich znaczenie wielowymiarowo, zawsze być sobą, delikatne, ale pewne siebie dłonie męskie, które wiedzą do czego służą i nie zatrzymuje ich słowo „nie”, mówić „nie”, gorący prysznic, pachnieć, nosić złotą biżuterię, nie musieć wychodzić z domu, głaskać futro, magnolię kwitnącą, robić i oglądać zdjęcia, ciemną oprawę męskich oczu, lenistwo, uczucie ekscytacji, przestawać się bać tego, czego się bałam, Stasiuka, Mozarta, jazz nietradycyjny, porsche, rykowisko jeleni, delikatny masaż, facetów w samych jeansach, być blondynką, sms w środku nocy, wicca, ciemnoczerwony pedicure, wyzwania, utrzymywać stare, dobre znajomości, chmury na niebie nad i pod sobą, poranne kochanie, myśleć, nie mieć czasu na myślenie, zastanawiać się, nie mieć czasu na zastanawianie się, 100% albo nic, niektóre ważne dla mnie filmy, rok 1966, mój znak zodiaku, mojego chińskiego konia ognistego, czwórkę ze skrzydłem pięć, bajkę o wilku, dotykać, jabłka, gg, przestrzeń, głęboko oddychać, słuchać szeptu, widok mężczyzny tuż przed spełnieniem, patrzeć, formułować myśli w różnych językach, możliwości nowoczesnych technologii, podróżować bez planu, nie odbierać telefonów, być głaskana, robić co chcę, mówić co myślę, dawać, widzieć akceptację w męskich oczach, słyszeć akceptację w męskich ustach, swobodnych kochanków, którzy naprawdę lubią to robić, brak ograniczeń, jechać bez celu, wracać do domu, pieszczoty, schody do nieba, chwilę przed, żeby było jak lubię, domyślnych ludzi, szelest trawy, szum wiatru, odgłosy burzy, wysokie fale, krzyk drapieżnego ptaka nad lasem, czasem być głośno, ciszę w domu, tykanie zegarów, wrażliwość artystów, stany depresyjne i ich zakończenie, czytać, deszcz na szybie, mgłę w nocy, Holandię, gorzką czekoladę, herbatę z miodem, zapach nowych książek, kocią filozofię, eksperymenty, stan twórczego niepokoju, odpakowywać prezenty, delikatny uśmiech, cynamon, perfumy Jesusa del Pozo, marmur brescia, rzeźby, diabły i czarownice, spełnianie marzeń, wypowiadać nowe życzenia, zaklinać los. Ciebie.

„Słyszę,jak wzywa mnie posępny las, czarny las jeszcze nie jeszcze nie jeszcze nie czas” D.Dusza

EDIT: Po powrocie z więzienia szept dzieci zamienia się w kobiecy płacz, zmieszany z pokrzykiwaniami.
Hmmm... Matka Waltera Sullivana w momencie porodu?

Co do dźwięków w SH4, to jak zwykle mamy sporo takich, których pochodzenie chciałoby się wyjaśnić.

Mnie np. już na początku zastanawiał ten krzyk mężczyzny słyszany w alternatywnej wersji pokoju 302. Były kiedyś teorie, że to niby ofiara 14121 (czyli ta, która zginęła przed Josephem) wydaje ten dźwięk - ale czy to możliwe, że słychać go z Meksyku? Chyba nie...
najlepiej naraz xD hahaha
dobra obiecalam to wstawiam

ODCINEK 4

http://anonimka92.wrzuta.pl/audio/oeo4RZzT3f/my_chemical_romance_-_i_don_t_love_you
Fabian na początku stał jak wryty, Any domyślała się już co było w owej gazecie...
-Pytam się co to jest?!- krzyczał, a może raczej mówił... nie wiem, ale takim tonem nie mówił do niej nigdy. Wyobraźcie sobie ton mężczyzny ugodzonego w samo serce... Ośmieszonego, oszukiwanego, wściekłego... Setki, tysiące, miliony negatywnych uczuć kłębiły się teraz w jego wnętrzu... Rzucił gazetę na podłogę, w stronę dziewczyny...
-Sławna modelka z Meksyku, Any Portilla przyłapana za kulisami pokazu mody w Mediolanie- mówił spokojnie, o dziwo...- ale to tylko nagłówek... Słuchaj dalej... Od dawna cały świat mody huczał o tym romansie, Miguel Arango może nie był sławnym projektantem, ale chyba jedynym wybrankiem Any.. – tu przestał mówić...
-Przestań, błagam...- Any nie płakała, patrzyła w sufit, ale widziała, ze z każdym słowem, które czytał jego serce pękało coraz bardziej. Wiedziała tez, że to ona był przyczyną jego cierpienia...
-Jest jakieś racjonalne wytłumaczenie tego zdjęcia?!

Any milczała.
-Jest?! Pytam, odpowiedz do cholery!!
-Tak... Miguel zakochał się we mnie, podczas jednego z pokazów wybiegł i pocałował mnie...- powiedziała już ze łzami w oczach.
-Jakie to smutne, wzruszające wręcz!!- Jego krzyk powodował, że po policzkach dziewczyny spływały kolejne łzy.
-Jak mogłaś!!- kontynuował- oszukiwałaś mnie przez wszystkie 10 miesięcy!! Jak to było? Gdzie wyjeżdżasz?
-Na spotkania... jako asystentka doradcy finansowego firmy w której pracuje...- powiedziała i totalnie się rozkleiła, zaczęła szlochać coraz głośniej. Cytowała własne kłamstwa.. Kłamstwa, którymi karmiła swoje kochającego chłopaka.
-Dobre... ale chyba sama tego nie wymyśliłaś prawda?
-Zrozum, to zdjęcie uchwyciło tylko moment, on mnie złapał, nie miałam jak...- płacz powodował, że się jąkała, nabierała łapczywie powietrza- wyrwałam się, nie chciałam tego!
-Nawet gdyby??!! To co z tego!! Przez 10 miesięcy mydliłaś mi oczy, kłamałaś, a ja idiota wierzyłem... Latałem na każde Twoje zawołanie, KSIĘŻNICZKO!! Kochałem cię, ale teraz wiem jaka jesteś naprawdę, jesteś pusta i zakłamana!!- po tych słowach wyszedł z hotelowego pokoju...
Zszedł schodami na dół, nie miał najmniejszej ochoty czekać na windę... Nie miał ochoty stać, chciał jak najszybciej oddalić się, byle gdzie... Szedł uliczkami Paryża. Ręce trzymał w kieszeni, spuścił głowę i myślał... Myślał głownie jaki był głupi i naiwny... Ale Any była „mistrzynią”, bo nikt chyba nie umiał kłamać równie doskonale jak ona... Nie dawała po sobie niczego poznać, była rozkapryszona ale Fabian się do tego przyzwyczaił... Czasami nawet go to bawiło. Teraz jednak nie było mu do śmiechu... Nie wiedział gdzie iść.. Na początku szedł przed siebie, potem gdy kompletnie nie wiedział gdzie jest usiadł na ławce... Wziął telefon w ręce i wybrał numer przyjaciela
Po wysłuchaniu trzech sygnałów, Fabian stracił nadzieję. Nagle jednak usłyszał w słuchawce znajomy głos.
-Słucham.
-Giovanni?!
-Fabian?!- zadawali sobie pytania retoryczne. Obydwaj doskonale wiedzieli, że to ze sobą rozmawiają
-Tak! Gdzie jesteście?
-My to znaczy kto?
-No jak to kto, ty i Marco.
-My? Aktualnie w Paryżu, a czemu pytasz?
-Z nieba mi spadłeś wiesz?
-Tak, a to dlaczego?
-Podaj adres to ci wszystko wyjaśnię.- Giovanni podał adres, ale nie do końca wiedział co Fabian ma na myśli. Do głowy mu nie przyszło, że on także może być we Francji. Odłożył słuchawkę, telefon położył na szafce i oparł się o ścianę.
-Kto dzwonił?- Zapytał Marco, partner Giovanniego. Teraz już nawet mąż, nie tylko partner...
-Fabian...
-I co powiedział, bo masz minę jakby ktoś umarł normalnie... tylko nie wiem po co komu ten adres?
-Przestań... nawet tak nie myśl, że ktoś umarł...
-Przepraszam, po prostu ty nie widzisz się w lustrze. No i po co był mu ten adres?
-Powiedział, że spadłem mu z nieba, żebym podał adres to wyjaśni mi dlaczego...
-Dlaczego mu spadłeś z nieba?
-Właśnie tak.
-Nic nie rozumiem.
-To zupełnie tak jak ja...

Po niecałym kwadransie Gio i Marco usłyszeli dzwonek do drzwi:
-Otworzę- powiedział Giovanni...

Giovanni

Chciałabym życzyć wszytkim czytelnikom komentującym i wszystkim użytkwonikom tego forum
Wesołego Alleluja!!
smacznego jajka
szczesliwych i spokojnych swiat w gronie rodziny
no i mokrego dyngusa ;*
Odcinek 22

Tabor cyganów

-,,W ciąży?"-Hose Sergio nie wierzył wlasnym uszą.-,,Ann Camilo Ramos czy ty wiesz co zrobiłaś?'-zapytał zdenerwowany
-,,Nic złego. dałam mężowi dziecko."-podsumowała
-,,To mezalians Camilo. A to dziecko to bekart"-rzucił wściekle
-,,Nie waż się tak odnosić do mojej żony"-Renzo stanął w obronie ukochanej-,,Weżmiemy ślub kościelny i bedziemy pełnoprawnym małżeństwem"-mężczyzna upadł na kolana przed ukochaną
-,,Anno Camilo Ramos czy zostaniesz moją zoną?"-zapytał patrząc jej w oczy.
-,,Tak ukochany.Tak!"-Camila uklękła obok męża i objęła go ramionami.
-,, Zgoda Anno Camilo"-Hose sergio skapitulował. -,,Nie moge pozwolić żeby mój siostrzeniec urodził się jako bekart więc zgadzam się na wasz ślub"


Wyspa na morzu

Tobias powoli zaczynał akceptowac Manuela. Gdy catalina szła do wioski położonej nieopodal ich hacjendy mężczyźni spędzali razem czas. Grali w karty, czytali lub łowili ryby. Manuel okazał się dobrym i mądrym towarzyszem, a Tobias szybko go polubił. Nie przeszkadzało mu że nie pamięta niczego. Nocą Cataline i Tobiasa zbudził krzyk mężczyzny. Oboje weszli do jego pokoju. Manuel miotał się dręczony koszmarnym snem.
-,, Gaspar! Zostaw mnie, zostaw"-krzyczał. Catalina potrząsnęła nim delikatnie wybudzając go z koszmaru
-,,Manuelu!"-zwrociła się do niego cicho-,,Manuelu juz jesteś bezpieczny"
Mężczyzna otworzyl oczy i spojrzał na Tobiasa i Catalinę stojących u wezgłowia jego łoża.
-,,Co sie stalo?"-zapytal. Nie pamiętał żeby krztczał. Nie wiedział nic.
-,, Miałes zły sen"-wytłumaczył mu Tobias obejmując ukochaną żone.-,,Krzyczałeś glośno"
-,,Co?''-zapytał-,, Co krzyczałem"
-,, Wołałeś kogoś o imieniu Gaspar"-rzekla Catalina. -,,Przypomina ci się coś?"
Mężczyzna zamyslił się
-,,Gaspar?..Gaspar"-powtarzał jakby szukając w pamięci-,,Niestety nie. Nie pamietam"

Misja

Facundo spał. Carlos i Tomas nie odstępowali go ani na moment.
-,,Mysli ojciec, że on wyzdrowieje?"-zapytał Carlos
-,,Nie zbadane są wyroki Boskie"-odpowiedział szczerze-,,Był u nas juz jeden taki przypadek. Siostra zakonna była tez opętana, ale to jego opętanie jest inne. Gorsze''
-,,Minęło jej?"-zapytał
-,, Tak. Po egzorcyzmach szatan opuścil jej dusze"
-,,Obawiam się, że z nim bedzie inaczej"-rzekł Carlos-,, Boję się o niego"
-,, Mam nadzieję, ze nie."-odrzekł Tomas.
Facundo obudził się. Zatroskane twarze mnichów wzbudziły w nim wyrzuty sumienia.
-,, Przepraszam"-rzekl slabym głosem.-,, Wybaczcie mi"-poprosł
-,, My nie mamy ci czego wybaczać. O przebaczenie proś pannę Kath"-odrzekł Tomas


Los Angeles

Zorro znów mial pelne ręce roboty. Ilekroć tylko działo się coś złego w jego domu on musiał jechać do miasta. Tym razem Esmeralda źle się poczuła. Dziękowal bogu za Kath, która przy niej była. Zbójeckie bandy coraz częściej grasowały po miasteczku wcale nie zrażone porażkami poprzedników. Wszystko to i nieszczęścia jakie spadały na jego rodzine nie mogło być przypadkiem. Tym razem bandytów bylo niewielu. Okradali statek, który zacumowal w porcie i nekali pasażerów, ale raczej nie chcieli rozlewu krwi. Zorro batem wytrącił jednemu z nich sakiewkę z łupem.
-,, Sławny Zorro nas zaszczycił'-rzucił ten sam z ironią. Diego zeskoczyl z Tornada i jego szpada utkwiła w ciele jednego z rabusiów.
-,,Opuście to miasto i dla waszego dobra nie wracajcie tu więcej'
-,, Tak"-zgodził się mężczyzna, ku zdziwieniu Diega-,,Ale najpierw musimy ci coś przekazać."-rzucił-,,Prawda chlopcy?!"-zakrzyknąl
-,,Prawda!" odpowiedzieli mu hórem. Diego stał i czekał. Zacisnął jedną dłoń na szpadzie, a druga na pistolecie.
-,, Pamiętaj Zorro o tych co odeszli bo oni pamiętają o tobie'-powiedział. Jego ludzie zawtorowali mu śmiechem i zniknęli w zakamarkach portu


Odcinek 9

Wyspa gdzieś na morzu...

-,, I jak Catalino? Podoba ci się nasze gniazdko miłości?"-zapytał Tobias odsłaniając ukochanej oczy
-,, O tak!"-wykrzyknęła zachwycona. Znajdowali się na wyspie otoczonej morzem. Piękna choć mała hacjenda była jedynym budynkiem jak wzrok sięgnął.-,, Tobiasie. Dziękuje."-rzuciła się mężowi na szyję i go pocałowała. Odkąd sypiali razem ich stosunki zmieniły się całkowicie. Teraz byli tu razem.
-,, Nie dziękuj koteczko miał miał"-odsunął ja od siebie nie wypuszczając z ramion-,,To ja jestem ci wdzięczny za to, że nauczyłaś mnie kochać, że mnie uszczęśliwiłaś i że dasz mi dziecko"-objął ją mocno i ucałował w czoło.
Powoli zapadł zmierzch. Catalina miała niespokojny sen. rzucała się po łożu, aż wreszcie wstała aby napić się wody.
-,,Pomocy"-zza okna dobiegł ją czyjś głos. Kobieta podeszła do drzwi i je otworzyła. Panował półmrok, a jednak zauważyła leżącego na ziemi mężczyznę. Nieznajomy w niemym geście uniósł dłoń
-,,Pani,ratuj"-poprosił i stracił przytomność.

Leśna chata

Maria Angel w zakonnym stroju szybko zbliżała się do swojej kryjówki. Była radosna jak skowronek. Wpadła do izby jak błyskawica
-,, Ricardo nie zgadniesz co zrobiłam"-krzyknęła od progu. Była z siebie dumna.
-,, Nie zgadnę więc mi to ujawnij kochana"-mężczyzna uśmiechnął się zawadiacko.
-,, Zepchnęłam bachora Esmeraldy z urwiska i zostawiłam jej przy nim mały prezent"-kobieta opowiedziała szybko o swoim wyczynie.
-,, Wiesz, że twój wyczyn może nas zdradzić?"-mężczyzna zdenerwował się. Nie podejrzewał, że Maria Angel jest na tyle głupia aby zostawiać swój kosmyk włosów przy chłopcu-,, Te włosy to przesada"
-,, Ricardo o to chodzi przecież Diego i Esmeralda, a także ich durna rodzina są przekonani, że nie żyję. Będą toczyć walkę z moim duchem"-powiedziała, zaraz jednak się poprawiła-,,Z naszymi duchami"-uśmiechnięta i roześmiana podeszła do mężczyzny. -,,Miałeś racje Ricardo..Zemsta na zimno smakuje najlepiej" Mężczyzna targały wątpliwości, ale nie odezwał się. Zemsta...tak to jego ulubione słowo
-,, Zemsta Mario Angel jest słodka jak ty"

Tabor cyganów

Anne Camila spacerowała samotnie po lesie. Wciąż to dziwne uczucie nie pozwalało jej być szczęśliwą. Potknęła się o coś i upadła. Nic sobie nie zrobiła, ale jej uwagę przykul przedmiot na którym się wywróciła. Mała szmaciana lalka do złudzenia przypominała dziecko. Kobieta pochyliła się aby podnieść zabawkę i zamarła. Lalka była wymazana krwią, miała wydłubane oczka i pociętą twarz.
-,, Renzo...Renzo"-jej krzyk przywołał mężczyznę
-,, Renzo co to jest...?"-Camila zaczęła płakać-,, Co to ma znaczyć?"
-,, Nie wiem kochana"-mężczyzna nie spuszczał oczu z resztek lalki-,,Obiecuje jednak, że się dowiem, a ty skarbie nie oddalaj się więcej sama." Podtrzymując żonę zaprowadził ją do namiotu. Nie zauważył rozbawionego spojrzenia pary oczu. Nie usłyszał diabolicznego śmiechu...

Hacjenda De la Vega

Diego nie opuszczał pokoju syna. Almudena i Esmeralda również czuwały przy chłopcu non stop. Obie nie wiedziały ani o liściku, ani o puklu włosów znalezionych przy Alejandrze.
-,, Ojcze te włosy wyglądają jak Marii Angel"-Diego przyjrzał się puklowi i podał go ojcu.
-,,Wiem. To nie możliwe...ktoś się pod nią podszywa.."-rzekł mężczyzna
-,, Tak ojcze i Zorro dowie się kto..."
Bernardo niespokojnie słuchał rozmowy Diega i Alejandra. ,,Tak to dobry pomysł żeby Zorro znów wrócił"-pokazał na migi do młodego pana.
-,, Bernardo szykuj Tornada...jutro wieczorem wyruszamy"
Cap XX
Felice przekroczyła granice lasu. Było zimno, a mrok otaczał ją ze wszystkich stron. Ale brnęła dalej… Miała cel i nic nie mogło jej go przysłonić. Dźwięki dobiegające jej uszu przerażały ją, ale silniejszy był strach o syna. To była prawdziwa rodzicielska miłość. Dla niej było to tak naturalne jak oddech, jak to, że musiała jeść.
Pamiętała jak kiedyś tak naturalna była dla niej miłość do męża… Dlaczego zniszczył ich bajkę zamienił ją w koszmar.
A teraz sama nie wiedząc o tym kierowała się w stronę gorszego koszmaru. Ale nie bała się. Co miała do stracenia? Nic. Przecież tak naprawdę nic w jej życiu nie liczyło się bardziej niż Carlos i Miguel. To dla nich żyła. I jeśli miała ryzykować to tylko dla nich. Bo dla kogo innego? Dla męża potwora? W pewnej chwili miłość odeszła, on ją zabił i został tylko żal i cierpienie.
I usłyszała nagle dźwięk jakby ktoś deptał gałęzie. Nie zdawała sobie sprawy, że miała to usłyszeć… miała się bać… Strach jest bronią. Strach jest czymś co daje przewagę. Oni się nie bali. Byli perfekcyjnymi maszynami do zabijania. Idealnymi drapieżnikami. Było ich tylko 3. Tylko troję było pewnych tej walki… Inni, inni wahali się. Nie byli pewni. Oni byli pewni. Musieli ukrócić przynajmniej to jedno życie. Może jedna śmierć wystarczy…
Felice bała się. Nie chciała, ale ciągle się bała. Poczuła za sobą czyjąś obecność. Ale wiedziała, ze to nie Miguel. Ze nie zdążyła dotrzeć do syna… Dlaczego czuła, że to koniec? Poczuła czyjś oddech na swojej szyi…
Oni bawili się ze swoją ofiarą. Dla nich była to gra zabawa, miła rozrywka. Ich kły zalśniły w świetle księżyca.
-Nie!!!- cisze przesył rozdzierający krzyk. Znała ten głos. Miguel! Ale… nigdzie go nie widziała… Tylko dziwna postać…

Julietta otworzyła oczy. Przebudzenie.
-Zaczęło się!- Wstała z podłogi na której siedziała i rozejrzała się po pokoju. –Teraz nie ma odwrotu… Koniec lub początek… Eduardo?- zwróciła się do mężczyzny który właśnie wszedł do pomieszczenia.
-Tak?- spytał
-Mayi już nie ma prawda?-
-Skąd wiesz…?-
-Ona już chyba nie wróci. Jej los już nie należy do niej. Nie tylko jej los.-
-No cóż dziewczyna miała pecha!-
-Jak wiele innych. Ale Mozę jeszcze inni nie są skazani na ten sam los.-
-Mówiłaś o czterech…-
-Mówiłam.-
-Pamiętaj, to nie jesteśmy my. Dla nas liczy się tylko skutek. Pamiętaj…-
-przecież pamiętam! Ale czasem jest melancholia… My tez jesteśmy ludźmi i tyle, ale masz racje my musimy przetrwać ten sztorm i tyle.-

-Dlaczego chcesz poznać prawdę- Roberto usiadł koło Andrei i przyglądał jej się uważnie. Właśnie skończyli pierwszy etap leczenia. Widział ze Andrea uświadomiła sobie swój problem. Cieszył się z tego powodu, ale z drugiej strony… Wiedział, że prawdopodobnie już niedługo skończy tu przychodzić, ze każdy kolejny dzień przybliżał ich do rozstania… Nie chciał tego. Chciał ja zatrzymać.
-Czy to nie proste?-
Pokręcił przecząco głową.
-Nie rozumiesz?-
-Nie czasem mam wrażenie, ze mimo wszystko to ty jesteś starsza, jesteś rozsądniejsza. Chociaż pomysł ryzyka jakie chcesz podjąć…-
-Sam mnie przekonywałeś do tej teorii!-
-Ale nie do drążenia jej!-
-Dlaczego tak bardzo się sprzeciwiasz!- dziewczyna stanęła przed nim.
Andrea przyglądała się refleksom światła odbijającym się od jego włosów. Jeszcze nigdy tak się nie czuła. Chciała zanurzyć palce w tych włosach. Przejechać dłonią po jego policzku. Poczuć smak jego ust.
-Nie mogę pozwolić by ktoś cie skrzywdził.-
-Bo czujesz się za mnie odpowiedzialny?- spytała nagle.
-Tak- odpowiedział trochę za szybko.
-No tak, mogłam się domyślić!-
Odwróciła się napięcie i ruszyła korytarz. Dogonił ją szybko i odwrócił do siebie.
-Czy to sposób na zdobycie przewagi na przekonanie mnie do poszukiwań.-
Co miała powiedzieć? Nie wiedziała. Nie chciała przyznać się, ze myśli o nim inaczej niż o innych mężczyznach. Tylko zbłaźniłaby się przed nim. Lepiej udawać, ze tu chodzi tylko o prawdę.
-Tak- powiedziała po chwili. Czyżby się zasmucił/
-Odprowadzę cię- dlaczego to zaproponował…
-Jak chcesz.-
Wyszli z budynku. Była mu wdzięczna za obecność. Przy nim czuła się bezpieczniej. Szli w milczeniu i wtedy to zrobił. Kierowany jakimś dziwnym przeczuciem chwycił ja w ramiona. Nie protestowała. Złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Rozchyliła usta i przylgnęła do niego całym ciałem. Tak bardzo czekali na ta chwilę ich ciała i dusze złączyły się w tej czułości. A potem wszystko potoczyło się tak szybko… Czy ten pocałunek miał być ostatni…
Flor + Dargoth

Harad wprawnym cięciem miecza pozbawił paskudnego przeciwnika głowy. Cielsko demona padło bezwładnie na ziemie. Nagle z dymu dał się słyszeć przeraźliwy krzyk mężczyzny. Jakby kogoś rozrywano na strzępy. Po ciałach Sanyi i Dargotha przeszedł zimny dreszcz. Nie szło rozpoznać do kogo ten głos należał. Harada podszedł do leżącego na ziemi Dargotha i wprawnym ruchem wyciągnął zza pazuch sztylet. - Rzuć jakieś zaklęcie ognia. Trzeba go rozgrzać do białości - rzekł bez najmniejszego śladu emocji.
Elisa, siedziba rodu Leshamów, Ivory Hall

Starzec odwrócił się od okna, do którego podszedł, gdy Elisa rozpoczęła swą opowieść.
- Mówisz więc, że Daire zginął śmiercią bohatera? - Duma, nadzieja i rozpacz mieszały się w jego głosie.
- Tak - delikatny głos kobiety przesycony był smutkiem - walczył i umarł jak prawdziwy rycerz Leshamów - Przed jej oczami przewinęła się to wspomnienie, jakby wszystko wydarzyło się wczoraj, a nie ponad osiemnaście lat temu...

...Ten dziki, pełen gniewu i szaleństwa krzyk dobiegał do niej z pokoju zanim jeszcze do niego weszła - Wasze miejsce jest w dziewiątym piekle! Właśnie tam. Za głupotę! Wszyscy się tu sami zabiliście? Stowarzyszenie wesołych samobójców?! Wracajcie do piekieł!!!- potem ze zdziwieniem zauważyła jak rycerz szaleńczo rzucając się po pomieszczeniu walczy... z niczym! Nawet dzięki boskiej mocy nie udało jej się ujawnić ukrytego wroga. Nie było nikogo, tylko szaleństwo w głowie mężczyzny! Szyba w oknie zadrgała, a potem przepłynęła przez nią do wnętrza upiorna postać dziewczyny o rozszerzonych przeraźliwie oczach, owinęła się niczym wąż wokół ciała Daire'a. Rycerz zawył przeciągle, niemal nieludzko, i zawisł nieruchomo w powietrzu. Przez moment mogło się wydawać, iż duch zmarłej Seleny całuje widmowe usta byłego Leshama. W tym momencie obydwie, blade sylwetki rozpłynęły się w powietrzu niczym mgła... Nieruchome ciało Daire'a zaś uderzyło głucho o drewnianą podłogę. Wtedy była już pewna, że nic nie może mu pomóc. Był martwy...

Wspominając tę upiorną scenę Elisa poczuła, jak ponownie całe jej ciało ścinają lodowate okruchy strachu. Zacisnęła dłonie. Nigdy nie ujawniła by staremu mężczyźnie całej prawdy o śmierci potomka. Nikt, kto tam wtedy nie był nigdy nie zrozumie...

...Pamiętała to przekonanie, że cokolwiek atakuje Daira, nienawidzi go z całego serca. Czysta skoncentrowana nienawiść.
Gdy ciało rycerza upadło z łoskotem na podłogę, wyminęła stojących bez ruchu mężczyzn. Podeszła do leżącego ciała i uklęknąwszy, ułożyła głowę rycerza na swych kolanach. Był taki młody! Tyle jeszcze mógł przeżyć! Popatrzyła na jego otwarte, zastygłe w wyrazie przerażenia oczy. Przejechała dłonią po powiekach zamykając mu oczy. Na twarz martwego rycerza spadła łza. Kobieta pochyliła głowę i w cichej modlitwie powierzyła duszę Daira swemy dobremu bogu, by nie pozwolił mu błąkać się po świecie i dręczyć innych tak jak sam został udręczony. Podniosła głowę i spoglądając na krwawy napis "Miłość zabija" wypisany na ścianie szepnęła:
- Nie! Miłość nie zabija, miłość daje życie i radość, przebacza i troszczy się o innych! Miłość nie zabija, nie czyni krzywdy, nie szkodzi! Kto tego nie rozumie nigdy nie kochał, a jeśli nie pokocha, nigdy nie zazna ukojenia. Życzę ci duchu, byś znalazła w swym sercu odrobinę miłości, która pomoże ci uratować twą zbłąkaną duszę. Wszechogarniające szaleństwo i nienawiść były wprost namacalne...

- Pokonał wielu wrogów zanim padł od licznych ran jakie mu zadano. Uratował nam życie poświęcając swe własne. To była śmierć godna rycerza. Pochowaliśmy go z honorami w grobie, na przepełnionej smutkiem ziemi Ravenloft.
- Dlaczego teraz, po tych wszystkich latach zdecydowałaś się tu przyjść i mówisz mi o tym Lady Elisaviett? Czyżbyś oczekiwała nagrody? - Teraz złość przesyciła jego głos - Czy nie słyszałaś o tym co dzieje się z posłańcami przynoszącymi złe wieści?
Elisa ze smutkiem pokręciła głową - Nie oczekiwałam niczego. Myślałam, że najgorsza prawda jest lepsza od niepewności. Słyszałam, że od lat próbujesz uzyskać jakieś informacje. Wybacz mi, jeśli wolałeś karmić się fałszywą nadzieją popełniłam błąd. Nie mogę tego już zmienić... a dlaczego teraz, bo po raz pierwszy od osiemnastu lat moja stopa stanęła na ziemiach Vast. Nie chciałam tu wracać, ale los zrządził inaczej...
- Tak słyszałem, szukasz syna. Odejdź teraz, chcę pobyć sam. Muszę się zastanowić czy chcę w jakikolwiek sposób Ci pomóc - Władczy gestem wskazał jej drzwi i odwrócił się ponownie do okna, z jego twarzy zniknęła już złość pozostał tylko niewyobrażalny ból...

Po wyjściu kapłanka skierowała swe kroki na widokowy taras, gdzie rozpościerał się widok na przepiękny klif, na którym wznosiła się siedziba Leshamów. Z tego samego miejsca spoglądał na świat wiele lat temu, pełna nadziei i wiary w to co przyniesie jej przyszłość. Dzieliło ja od tamtej dziewczyny całe może cierpienia samotności i smutku, ale może jus niedługo... może wkrótce...
Niepokój, który od dłuższego czasu przepełniał jej serce wzrastał z godziny na godzinę, czuła zbliżające się niebezpieczeństwo i miała doskonale wyrazistą świadomość, że nie dotyczy ono jej...
Hektor


Gdzieś między ustami, a powietrzem brakło owego triumfalnego "Trafiłem!" po spostrzeżeniu, co prócz zapaśnika ucierpiało przed dosłownie momentem. Nastroje były niestety diametralnie inne. Na żarty nikomu się nie zbierało. A w każdym bądź razie nie mocarzowi.

No to się posrało. Przy czym osiłka nie zdziwiło to ani o krztynę. Gdyby spytać go czemu, odpowiedział by zapewne, że "Zawsze się posrałuje. Odkąd ino chodzomy razem." Nikt jednak się pytać nie miał zamiaru, ani o to, ani o nic innego. Sam Hektor też nie był już skory do rozmowy. Zawroty głowy ustawały, a wraz z tym rzeczywistość bolała jeszcze bardziej.

- Sieć!

Krzyk mężczyzny utonął w oceanie wyć i ryku, nie dotarłszy do celu na czas. Bestia rzuciła się na osiłka niczym łowca na nic nie znaczącą zwierzynę. Niosące śmierć kły i pazury zdawały się przedzierać przez powietrze targające je na strzępy. Hektor zdążył odskoczyć. Nie na tyle daleko, ile by chciał. Łapa stwora go nie dosięgła. Jednakże kilka zadrapań nie miało go powstrzymać przed walką. Nie jego, który mierzył się z sierściuchem, większym i paskudniejszym od tego tutaj.
~ Nos, kark, jaja. ~
Na pierwszy ogień poszedł znajdujący się najbliżej nos. Splecione razem dłonie, niczym grom z jasnego nieba dopadły paszczy stwora, trafiając prosto w jego czuły punkt. Dopiero po uderzeniu okazało się, że czuły punkt u psa i wilka nie musi być czułym u wilkoczłeka. Niezrażony jednak zapaśnik uderzył ponownie, tymi samymi, wciąż złączonymi dłońmi, tym razem jednak od dołu, w paszczę bestii. Gdyby i to miało nie pomóc, stwór chwilę potem miał jeszcze z łokcia dostać cios w czaszkę. Owszem otrzymał. Coś przy tym gruchnęło. Łamana kość. Wyglądało, na to, iż zarówno człowiek, jak i zwierze przypłacili dość drogo to uderzenie.
Złamana ręka zwisała bezwładnie wzdłuż ciała. Adrenalina wciąż rozprzestrzeniała się po całym ciele. Chyba tylko jej Hektor zawdzięczał, że wciąż stał na nogach. Te kilka stopni jad nieco ogłuszoną poczwarą. Mocne kopnięcie w czerep odchyliło ją nieco do tyłu, co zapaśnik nie unikł wykorzystać.
~ Skoro nie w nos, to w... ~
Nie ważne kim był przeciwnik. Żeby wstać po czymś takim, trzeba było być niezłą suką. I to dosłownie.

Osiłek miał dosłownie moment, by podnieść upuszczoną przez giermka pochodnie. Szczęściem jeszcze nie dogasła. Trzymana w lewej ręce nie była może najwykwintniejszą z broni, ale tego od niej nie wyczekiwano. Miała być chamskim kawałkiem drewna, którym można przyłożyć w odpowiednim momencie lub zasłonić się przed kłami w razie potrzeby. To, że jeszcze płonęła, miało wydźwięk co najwyżej estetyczny.

.
Arquil alias Évariste Galois

- Masz niesamowicie głupią siostrę – Corran pokręcił głową, nie mogąc się nadziwować temu absolutnemu brakowi instynktu samozachowawczego. – Ona zawsze tak? – W głosie starszego mężczyzny czuć było coś na kształt fascynacji. – Żeby nie znając się na walce, pchać się do gospody pełnej obwiesi? I to jeszcze kobieta?
Arquil zerknął na Marsela. Omal nie powiedział: „I te słowa padły z ust faceta, który sam niedawno był kobietą i pchał się między obwiesi”. Omal, powstrzymał się bowiem. Bywał w porównaniu z siostrą małomówny i zachowawczy, a już zwłaszcza gdy chodziło o wyrażanie opinii na temat rozmówcy. Na pytanie Corrana, czy Skye zdarzały się częściej tego typu wybryki, mógłby odpowiedzieć niejedno. Jego bliźniacza siostra była kompletnie nieobliczalna, czasami. Arquil ciągle drżał o jej bezpieczeństwo. I wypominał jej wciąż, że dostanie przez nią nerwicy. Zbywała go jakimś parsknięciem, typu: „A ty znowu marudzisz, przecież nic się nie stało!” Musiał jednak przyznać, że niekiedy jej się udawało. Bywało, że miała rację. Choć często wpadali przez jej zachowanie w tarapaty. Oboje, bo Arquilowi też się obrywało za ekscesy siostry. Jak wtedy, w Søvren, gdy jej zwyczajowy poranny spacer zakończył się wysłaniem ich na tę szaloną misję.

Wtedy, gdy mistrz Oswald opowiedział im o zadaniu, Arquil był bardzo podniecony. Jeżeli odnajdą Miasto ze Złota, co to będzie oznaczało dla współczesnej nauki?! Co tam odnajdą? To Skye była sceptyczna. A potem wszystko się odwróciło. Potem zginął kapitan statku, którym mieli popłynąć do Arabii, ktoś pobił Arquila, a teraz jego niepoprawna, beztroska siostra, która nigdy nie zastanawia się nad konsekwencjami swych czynów, być może umiera w tej zapyziałej spelunie. Nastawił ucha, ale żadnego krzyku, który dałby się zakwalifikować jako krzyk mordowanej Skye, nie usłyszał. Miast tego drzwi się otworzyły i wyszedł nimi Joachim von Boerg. Nie wyglądał na kogoś, kto był świadkiem morderstwa, Arquil uspokoił się więc nieco. Tylko trochę, bo ze Skye nigdy nie można być do końca spokojnym.

Skye alias Katrine Galois

Poszło lepiej niż myślała. Opuściła karczmę zadowolona z siebie, z rozświetlonymi tryumfem oczami i nieuszczuploną sakiewką. Nim wyjaśniła bratu i Marselowi, jakie informacje wydobyli z Paola, spojrzała z satysfakcją na Corrana. Jej uśmiech i spojrzenie mówiły: „HA! I kto miał rację?” Kto wie, jak to wszystko by się potoczyło, gdyby wezwali Straż Miejską. Jeśli funkcjonariusze byli tu tak samo nieudolni, jak w Søvren, to niechybnie tylko by zaszkodzili. Pewnie miała sporo szczęścia, dziewczyna jednak miała nieskromny zwyczaj pysznić się swoim powodzeniem. Teraz aż promieniała samozadowoleniem.
- Musimy rozważyć, czy teraz już nie lepiej poinformować strażników. Jeżeli jednak ci Momikowie ukryli gdzieś hrabiego, mogą zbyć straż, wywieźć go dalej, sama nie wiem... A może da się zdobyć nakaz przeszukania ich domostwa?
Porfirion

- Kurwaaaaaaaa!
Przemknął obok walczących, usiłując zapanować nad wierzchowcem. Po kilku próbach udało mu się to. O mały włos przy tym nie spadł z końskiego grzbietu i nie wyrżnął głową o pień pobliskiego dębu, co miałoby zapewne katastrofalny dla niego skutek. Czym prędzej zsiadł, póki zwierzę jeszcze było w miarę spokojne. Jak się okazało, była to mądra decyzja, bo przerażony koń zaczął wierzgać, kiedy tylko stopy Porfiriona dotknęły gruntu. Jedno z takich szarpnięć obaliło go na ziemię, co sprawiło, że wypuścił lejce.
- Przeklęta bestia...!
- Niechajcie nas! My w sukurs „Świętemu” idziem! - usłyszał krzyk z oddali.
Wolf wypuścił strzałę w ramach gestu przyjaźni. Erin zrobiła to samo, a Tępiciel rzucił się do walki. Wyglądało na to, że przybyli zbrojni wydali im się mało przekonujący. Trudno ich było za to winić. Kwestia, czy przybysze faktycznie stanowią pomoc, nie miała już żadnego znaczenia. Po takim potraktowaniu mogą nie być już przyjaźnie nastawieni. Nawet jeśli byli od samego początku.
Błękitny promień zimna pomknął w stronę zbrojnego, który stanowił najlepszy cel. Chciał trafić w jaja. Na nieszczęście nie był najlepszym strzelcem. Biała linia uderzyła w brzuch mężczyzny, przeszywając jego ciało falą chłodu. To zaklęcie było żałośnie wręcz słabe, a w tej głuszy nie było czym go wzmocnić. Z drugiej strony zużywało tak niewiele mocy, że mógł nim obdzielić spokojnie cały wrogi oddział i spokojnie jeszcze móc wziąć się za stare, dobre palenie. Oczywiście jak już podejdą bliżej.
Drugi strzał poszedł w jakiegoś łucznika. Naciągany na cięciwę pocisk lekko mu zszedł i wylądował na ziemi, kilka łokci od jego stóp. Poza tym, że dostał gwałtownego ataku dreszczy, zbrojny trzymał się jednak całkiem nieźle. Porfirion poczuł pewną irytację. Równie dobrze mógłby ciskać sobie w niego otoczakami.
~ Gdzie ta pierdolona potęga, co? ~ warknął w myślach.
Jego wzrok padł na leżący na ziemi łuk. Niezbyt to magiczne, ale w takiej chwili nie za bardzo można wybrzydzać. Czym prędzej rzucił się w stronę broni i podniósł ją. No dobra. To już połowa sukcesu. Teraz gdzie znaleźć jakieś cholerne strzały?
Dobra. Pierdolić łuk. Magia lepsza.
Znowu zaczął strzelać, już bliski furii...
Tear Amberblade

- Czterdzieści głów, mówię ci. Czterdzieści. Jutro poleci ich więcej...

Głos wymawiającego te słowa mężczyzny komponował się monotonnie z rozlegającymi się gdzieś w pobliżu głuchymi, miarowymi trzaskami topora oraz wężowym, kłującym w uszy sykiem. Wtem rozległ się rozdzierający krzyk i wtedy...

... Tear się ocknął. Musiał odpłynąć na chwilę, gdy siedział tak w swej kwaterze, spoglądając swymi znużonymi, ciemnymi oczyma przez wąskie okno na ćwiczących na zewnątrz paladynów. Nie był to pierwszy raz, gdy jego przeszłość doganiała go w śnionych na jawie dziennych koszmarach. Zmęczonym gestem przeczesał swe jasne, rozwichrzone włosy, po czym wstał i ruszył do biesiadnej, zostawiając za sobą opartą o ścianę zbroję z wygrawerowanym nań wizerunkiem lwa oraz szeroki, skórzany futerał na dwa miecze, z którego wystawała tylko jedna rękojeść.



Gdy stary kapłan przemówił, szczupły młody wojownik w biało-zielonym rycerskim uniformie uniósł swą głowę znad talerza i wsłuchał się w to co sługa Ilmatera miał do powiedzenia. Jadł powoli, okazjonalnie skinieniem głowy dając znak, że uważa i zgadza się z przemawiającym. Tuż przy nim spoczywał oparty o ławę miecz w czarnej, pozłacanej pochwie, którego rękojeść wieńczył pokaźnej wielkości bursztyn. Skończywszy swój posiłek, Tear jeszcze raz skinął i mrugnął swymi orzechowymi oczama w podziękowaniu do sprzątającej właśnie ze stołu służki. Był gotów na spotkanie z tym... szefem...
Dobrze, w takim razie napisze jeszcze wersje dla kobiet
Jedziecie przez las, i słyszycie krzyk mężczyzny I widzicie go, rozebranego do naga, a nad nim trzy dziewczynki, każda po 15 lat z całym osprzętem hardkoru Co robicie?
- Skąd to ukradłaś? - słyszysz stłumiony krzyk mężczyzny.
- Nic nie kradłam! - tym razem krzyk elfki.
- Nie pieprz tylko się przyznawaj! - słyszysz głos faceta i głuche pacnięcie.
Dalej już tylko słyszysz szept elfki, którego zidentyfikować nie możesz.
Thomas
Korpulentna kobieta blado uśmiechnęła się:
- Kochany chłopcze, wiem, że popełniono tu coś strasznego. Nie wiem jak powiem o tym jej matce, biedna Matilde miała tylko ją jedną. - magini zamyśliła się - No dobrze, pozwól, że najpierw dowiem się co stało się z Ariel, moją siostrzenicą. Potem zobaczę co z twoim panem.
Kobieta,mimo tuszy, żwawo ruszyła w górę schodów...


Ariana+Luthien+Wolf+Johann
Hrabia widocznie czuje się lepiej - zaczął nawet rozstawiać swoją aparaturę. Sprawia mu to dużo trudu, jego ciało nie wróciło jeszcze do pełnej formy. Szklane retorty, które powoli wyjmuje z kufra delikatnie drżą mu w dłoniach. Siergiej patrzy z uwagą na poczynania swego dowódcy:
-Wasza miłość prędzej poszatkuje bardziej swoje ręce. Nie godzi się, toć widać, że wasza miłość rozgrzewki potrzebuje i kurażu. - kislewita wyjął niewielki bukłak i odkorkował go. Zapach jaki rozpłynął się w pomieszczeniu wskazuje tylko na jeden płyn - alkohol. Mocny, zaprawiony ziołami alkohol.
Nagle w drzwiach stanęła pulchna kobieta ubrana w szaty koloru dojrzałej zieleni. Rozejrzała się po pokoju i zbladła:
- Na bogów, to prawda...
Młody baronet na łóżku zaczna jęczeć coraz głożniej i częściej:
- Wina, Ekhert! Łajzo zatracona, przynieś mi wino, boli mniiiieee!
Krzyk bólu młodego mężczyzny poniósł się echem...



Z dedykacją dla amandi
Testosteron nie jednego mężczyzny to nic w porównaniu z ilością, jaką ona posiadała. Ogromne, grube dłonie rozpinały guziki
jasnoróżowej koszuli w rozmiarze XXXXXXX…L. Kilometry materiału z trudem okrywały jej tułów. Znad szkieł grubości dna szklanki każde, patrzyły na niego wielkie, wyłupiaste oczy. Kobieta albo miała ogromny dystans do siebie, albo nigdy nie stała przed lustrem. Teraz już wiedział, że to właśnie ona nachodziła go w koszmarach, kiedy był dzieckiem…

Był mu ogromnie wdzięczny, mimo to nie miał najmniejszego zamiaru tego okazywać:
w jednej chwili House poczuł jak zimny, metalowy przedmiot przylgnął do jego pleców. Pistolet? Niee… Chciał odwrócić się i sprawdzić, mężczyzna jednak sprytnie mu to uniemożliwił, tym razem prawie wbijając przedmiot między żebra. To jednak był pistolet. Do tego z tłumikiem.
- Do windy – rozkazał dobitne, wbijając jeszcze mocniej lufę pistoletu w plecy House’a – i bez żadnych numerów
- Jakbym śmiał – odparł diagnosta jednocześnie gryząc się w język. Wiedział, że czeka go teraz jeszcze bliższy kontakt z metalowym przedmiotem. Ale czy da się mocniej wbić w żebra lufę pistoletu? Musiałaby chyba przebić go na wylot…

Przysiągł sobie, że zapamięta twarze ich wszystkich i jeśli przeżyje to niezapowiedziane ‘spotkanie’, powróci i zemści się za to, że zostawili go samego.
- Laska – powtórzył głośniej
- Tak, laska – stwierdził House, unosząc lekko przedmiot dyskusji. Widząc po zwężających się oczach nieznajomego, stwierdził, że zamierzona głupia mina nie wyszła mu w stu procentach.
- Dawaj laskę
- Masz rację. Jest naprawdę niebezpieczna – przewrócił oczami – Ma wbudowaną rakietnicę, noktowizor i wykrywacz kłamstw – zakpił
- Zamknij się – jednym silnym ruchem mężczyzna przygwoździł go do ściany i wyrwał mu drewniany przedmiot.

chwycił nadgarstki House’a, by związać je za plecami. Związać czymś, co było cholernie niewygodne i wrzynało się w skórę.
- House! Natychmiast wracaj do… - usłyszeli nagle. W odległości 30 metrów stała przed nimi Cuddy. Złość, którą widać było na jej twarzy przeobraziła się w jednej chwili w zaskoczenie, a później panikę. Kobieta kompletnie nie wiedziała, co się dzieje. Patrzyła na mężczyzn zdezorientowana.
- Co…? O co tu cho…? – zaczęła drżącym głosem. Dopiero teraz diagnosta dostrzegł spływającą po jego twarzy strużkę krwi. Zapewne ‘bliższy kontakt’ ze ścianą windy sprawił, że rozciął sobie skroń.
- Uciekaj! Cuddy, uciekaj! – krzyknął najgłośniej, jak tylko się dało. Zacisnął ze złości zęby, kiedy kobieta nawet nie drgnęła, nie odrywając od nich przerażonego wzroku. ‘Nowi koledzy’ spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Jak się domyślacie nie było to spojrzenie w stylu: ‘Jak minął ci dzień?’.

Głucha cisza sprawiła, że jego serce przypominało młot pneumatyczny, a cholesterol w jego żyłach zaczął płynąć szybciej.
Z mroków ciemnego korytarza wyłoniła się nagle Cuddy. Odegrana w iście hollywoodzki sposób scena, wprawiała w zachwyt: on próbuje utrzymać ją, by mu się nie wyrwała. Ona kręci się i gryzie go w rękę zasłaniającą do tej pory jej usta, aby nie krzyczała. On mówi żeby była cicho, bo w przeciwnym razie będzie musiał sprawić jej ból. Ona kopie go w kostki. Przeszli przez wszystkie etapy, jakich wymagała filmowa konwencja i zwykła ludzka uprzejmość

On się boi o Cuddy? Tak, boi się o nią jak cholera... I o siebie chyba po części też... ja - cóż - chyba zacznę...

Licence, Twój wielki Come Back w nowym fiku powalił mnie na kolana . To jest absolutnie fenomenalne, a na dodatek moje klimaty - te ukochane . Mam nadzieję, że trochę pomęczą Grega . Nie jestem sadystką, jakby co . Jesteś wspaniała, uwielbiam cię, jesteś
- czy teraz, po takich szczerych komplementach - dasz kolejną część już i natychmiast? . Pozdr

Zweryfikowane przez Saph

Nie wiem czy można zamieszczać fiki konkursowe, zaryzykuję.
Opowiadanie dedykuję Nisi. Za codzienne rozmowy i podtrzymywanie funkcji życiowych, gdy wyjeżdżam. Dzięki, że jesteś.

Eriss, za to, że ze mną wytrzymuje (to nie jest łatwe, zdaję sobie z tego sprawę ).


Thriller


"Its close to midnight and something evils lurking in the dark
Under the moonlight you see a sight that almost stops your heart
You try to scream but terror takes the sound before you make it
You start to freeze as horror looks you right between the eyes,
You're paralyzed”

Raport policyjny
1.11.2008

31 października 2008 roku, piątek, godzina 23.05 Do Princeton Plainsboro Teaching Hospital wpada „wilkołak”.
Świadek zdarzenia: pielęgniarka siedząca w recepcji, niejaka Brenda Watson.

Kobieta nadal jest w głębokim szoku, jednak podczas przesłuchania udało jej się opisać stworzenie. Pani Watson twierdzi, że bestia miała ok. 190cm wzrostu, długi, pociągły pysk, paskudne, krzywe zęby i cała była pokryta gęstym, ciemnym futrem.

Jak zeznaje pielęgniarka „wilk” wpadł jak burza do szpitala, szybko wyminął recepcję i zgarbiony pobiegł w kierunku schodów. Pani Watson zawiadomiła ochronę i policję, choć jak sama mówi, nie wierzyła w to, co przed chwilą ujrzała.

Godzina 23.08 Przed gabinetem dr Lisy Cuddy, administratorki szpitala przebiegło dziwne stworzenie. Kobieta początkowo była tak przerażona, że nie mogła się poruszyć. Gdy pierwszy szok minął z jej gardła wydobył się krzyk przerażenia. „Wilkołak" pobiegł w kierunku Departamentu Diagnostyki Medycznej dr Gregory’ego House’a. Kobieta wykręciła 911 i poprosiła o natychmiastową interwencję.

Godzina 23.10 Bestia wpadła do gabinetu dr House’a. Nie zastała go, rozejrzała się niespokojnie, jej spojrzenie padło na dwójkę przerażonych lekarzy siedzących przy stole w przyległym gabinecie. Kobieta zerwała się na nogi i z krzykiem zaczęła się cofać w kierunku ściany. „Wilkołak” wpatrywał się w nią wygłodniałym wzrokiem, lecz gdy ruszył w kierunku dr Cameron, mężczyzna, który do tej pory siedział bez ruchu wstał, podszedł do sparaliżowanej strachem kobiety i zasłonił ją własną piersią.

Bestia wydawała się być zadowolona z takiego obrotu spraw. Zbliżyła się powoli to lekarzy, jej żółte ślepia wpatrywały się z zamiłowaniem w tors Roberta Chase’a.

Gdy był już na wyciągnięcie łapy drzwi Departamentu Diagnostyki otworzyły się i próg przekroczył Gregory House. W momencie, w którym zauważył stworzenie, na jego twarzy odmalował się głęboki szok, lecz już po chwili starszy mężczyzna zaczął się śmiać, co pewnie trochę zaskoczyło człowieka-wilka, który powoli ruszył w kierunku rozbawionego mężczyzny.

W momencie, gdy znalazł się na tyle blisko, by zaatakować upadł z potężnym hukiem na ziemię. Jak zgodnie zeznała para młodych lekarzy, House podciął „potwora” laską, po czym skoczył na niego, by zedrzeć mu z "twarzy" maskę.

Nie wydawał się być ani trochę zdziwiony, gdy spostrzegł, że przebierańcem jest jego pracownik.

- Foreman, ty idioto! Cuddy już pewnie wezwała policję. Co ci strzeliło to tego głupiego łba? – zapytał.

Podsumowanie: Napastnikiem okazał się być 30-letni neurolog, zatrudniony na stałe w zespole Gregory’ego House’a.
Zapytany o motyw swojego postępowania stwierdził, że chciał udowodnić, że wbrew pozorom wcale nie jest takim nudziarzem, za jakiego go wszyscy uważają.

Lisa Cuddy nie wniosła oskarżenia. Sprawę uważam za zamkniętą.

Młodszy aspirant Harry Lucas

"Darkness falls across the land
The midnite hour is close at hand
Creatures crawl in search of blood
To terrorize yawls neighbourhood”
Klasyfikacja wiekowa: bez ograniczeń
Postacie: Brenda, Cuddy, Cameron, Chase, House, Wilkołak
Opis: Halloween, po szpitalu grasuje wilkołak.

Thriller


"Its close to midnight and something evils lurking in the dark
Under the moonlight you see a sight that almost stops your heart
You try to scream but terror takes the sound before you make it
You start to freeze as horror looks you right between the eyes,
You're paralyzed”

Raport policyjny
1.11.2008

31 października 2008 roku, piątek, godzina 23.05 Do Princeton Plainsboro Teaching Hospital wpada „wilkołak”.
Świadek zdarzenia: pielęgniarka siedząca w recepcji, niejaka Brenda Watson.

Kobieta nadal jest w głębokim szoku, jednak podczas przesłuchania udało jej się opisać stworzenie. Pani Watson twierdzi, że bestia miała ok. 190cm wzrostu, długi, pociągły pysk, paskudne, krzywe zęby i cała była pokryta gęstym, ciemnym futrem.

Jak zeznaje pielęgniarka „wilk” wpadł jak burza do szpitala, szybko wyminął recepcję i zgarbiony pobiegł w kierunku schodów. Pani Watson zawiadomiła ochronę i policję, choć jak sama mówi, nie wierzyła w to, co przed chwilą ujrzała.

Godzina 23.08 Przed gabinetem dr Lisy Cuddy, administratorki szpitala przebiegło dziwne stworzenie. Kobieta początkowo była tak przerażona, że nie mogła się poruszyć. Gdy pierwszy szok minął z jej gardła wydobył się krzyk przerażenia. „Wilkołak" pobiegł w kierunku Departamentu Diagnostyki Medycznej dr Gregory’ego House’a. Kobieta wykręciła 911 i poprosiła o natychmiastową interwencję.

Godzina 23.10 Bestia wpadła do gabinetu dr House’a. Nie zastała go, rozejrzała się niespokojnie, jej spojrzenie padło na dwójkę przerażonych lekarzy siedzących przy stole w przyległym gabinecie. Kobieta zerwała się na nogi i z krzykiem zaczęła się cofać w kierunku ściany. „Wilkołak” wpatrywał się w nią wygłodniałym wzrokiem, lecz gdy ruszył w kierunku dr Cameron, mężczyzna, który do tej pory siedział bez ruchu wstał, podszedł do sparaliżowanej strachem kobiety i zasłonił ją własną piersią.

Bestia wydawała się być zadowolona z takiego obrotu spraw. Zbliżyła się powoli to lekarzy, jej żółte ślepia wpatrywały się z zamiłowaniem w tors Roberta Chase’a.

Gdy był już na wyciągnięcie łapy drzwi Departamentu Diagnostyki otworzyły się i próg przekroczył Gregory House. W momencie, w którym zauważył stworzenie, na jego twarzy odmalował się głęboki szok, lecz już po chwili starszy mężczyzna zaczął się śmiać, co pewnie trochę zaskoczyło człowieka-wilka, który powoli ruszył w kierunku rozbawionego mężczyzny.

W momencie, gdy znalazł się na tyle blisko, by zaatakować upadł z potężnym hukiem na ziemię. Jak zgodnie zeznała para młodych lekarzy, House podciął „potwora” laską, po czym skoczył na niego, by zedrzeć mu z "twarzy" maskę.

Nie wydawał się być ani trochę zdziwiony, gdy spostrzegł, że przebierańcem jest jego pracownik.

- Foreman, ty idioto! Cuddy już pewnie wezwała policję. Co ci strzeliło to tego głupiego łba? – zapytał.

Podsumowanie: Napastnikiem okazał się być 30-letni neurolog, zatrudniony na stałe w zespole Gregory’ego House’a.
Zapytany o motyw swojego postępowania stwierdził, że chciał udowodnić, że wbrew pozorom wcale nie jest takim nudziarzem, za jakiego go wszyscy uważają.

Lisa Cuddy nie wniosła oskarżenia. Sprawę uważam za zamkniętą.

Młodszy aspirant Harry Lucas

"Darkness falls across the land
The midnite hour is close at hand
Creatures crawl in search of blood
To terrorize yawls neighbourhood”

- Pamiętasz, jak powiedziałeś w nagłym przypływie ludzkich uczuć, że jak będę czegoś potrzebować, to mogę na ciebie liczyć? Teraz jest taki moment –oznajmiła kładąc malca na Housowej kanapie.

- Ej! To była przenośnia, powiedziałem to z grzeczności! –Wykrztusił, przypominając sobie chwile słabości, a raczej głupoty – Chyba nie zamierzasz wykorzystywać tego przeciwko mnie?

Ta kobieta chyba oszalała… Chce zostawić dziecko pod jego opieka? W jego mieszkania, gdzie zamiast herbaty na kolacje pija się szkocką, a Vicodin łyka zamiast miętowych cukierków.
- Możesz nauczyć go pokera.
- Niańka odpada, dwa dni temu zwolniłam jedną. Już wole go zostawić z Toba, niż szukać na gwałt następnej. A zabrać go nie mogę, bo jutro ma szczepienie. Musisz się stawić o 11 u doktor O`Conor
- No dobra kolego. Czas ustalić zasady gry –krzyk urwał się nagle, pod wpływem spokojnego i pewnego siebie głosu mężczyzny.



Mam pewne podejrzenia, którymi nie chcę się teraz dzielić. Zobaczymy, czy mam rację Pisz jak najszybciej Pozdrawiam, wena życzę i wirtualne uściski przesyłam

- Ej! To była przenośnia, powiedziałem to z grzeczności! –Wykrztusił, przypominając sobie chwile słabości, a raczej głupoty
W jego mieszkania, gdzie zamiast herbaty na kolacje pija się szkocką, a Vicodin łyka zamiast miętowych cukierków.
dziś ma dwa dni, jutro każesz mi kuśtykać za rowerkiem po parku… -marudził wściekły na całą sytuacje.
Nie będziemy ciągnąc piwa z jednej butelki –mówiąc to wyciągnął ręce w stronę chłopca.
Mamusia takiego nie ma. Mamusia ma tez milszy głos i nie patrzy takim dziwnym wzrokiem. Gdzie jest mamusia???
- No dobra kolego. Czas ustalić zasady gry –krzyk urwał się nagle, pod wpływem spokojnego i pewnego siebie głosu mężczyzny.
O bosiuu Szykuje się niezła zabawa
T. jesteś genialna i szalenie pomysłowa Ja już teraz nie wyrabiam na myśl o Housie z dzieckiem, a co dopiero jak ty to opiszesz. Boje się, ze w najbliższym czasie umrę ze śmiechu xD
Pozdrawiam i czekam na dalej
- A czy ja wyglądam, jakbym miał zamiar Ci pomóc? –Patrzył z przerażeniem w oczach, jak kobieta mija go w drzwiach i nie czekając na zaproszenie wchodzi do mieszkania. Dziecko nadal wpatrywało się w niego z niemym zachwytem przekrzywiając śmiesznie główkę. Czy on wygląda jak Shrek, że ono się tak śmieje?

- Pamiętasz, jak powiedziałeś w nagłym przypływie ludzkich uczuć, że jak będę czegoś potrzebować, to mogę na ciebie liczyć? Teraz jest taki moment –oznajmiła kładąc malca na Housowej kanapie.

- Ej! To była przenośnia, powiedziałem to z grzeczności! –Wykrztusił, przypominając sobie chwile słabości, a raczej głupoty – Chyba nie zamierzasz wykorzystywać tego przeciwko mnie?

-Zamierzam –szybko rozwiała jogo wątpliwości –Adam, mąż mojej siostry zginał w wypadku dziś w nocy. Musze jechać na pogrzeb. Wrócę za kilka dni… -zawiesiła głos tracąc nagle cała pewność siebie.

-Iiii…? –Ponaglił ją przeczuwając najgorsze.

- I chciałabym, żebyś zajął się Brianem –wydusiła w końcu z siebie, skubiąc nerwowo pasek od torebki.

Zapadła głucha cisza. Nawet mały Brian, wziął pod uwagę powagę sytuacji i zamilkł, wpatrując się tylko w dorosłych, wielkimi oczami. Na twarzy Housa malowała się mieszanina strachu i niedowierzania. Ta kobieta chyba oszalała… Chce zostawić dziecko pod jego opieka? W jego mieszkania, gdzie zamiast herbaty na kolacje pija się szkocką, a Vicodin łyka zamiast miętowych cukierków.

- Czyś ty do reszty zwariowała? Kobieto! Rozejrzyj się, ja nawet kwiatków nie mam odkąd Wislon się wyprowadził, a ty mi chcesz dziecko podrzucić? Co ja mam z nim robić? Gaworzyć?

- Możesz nauczyć go pokera. Tylko nie na pieniądze. Dasz sobie radę House. To tylko dwa dni. Masz urlop w szpitalu. Wychowawczy… -próbowała go uspokoić, ale sama miała coraz mniej przekonania do tego pomysłu.

- A nie możesz zatrudnić niańki? Albo wziąć go ze sobą? –Próbował znaleźć jakieś lepsze rozwiązanie.

- Niańka odpada, dwa dni temu zwolniłam jedną. Już wole go zostawić z Toba, niż szukać na gwałt następnej. A zabrać go nie mogę, bo jutro ma szczepienie. Musisz się stawić o 11 u doktor O`Conor –wyjaśniła zwięźle powody swojej desperacji –a poza tym na dworze jest dwadzieścia stopni mrozu…

- Mówiłem, że żadna z ciebie będzie matka, nie miałabyś teraz problemu… dziś ma dwa dni, jutro każesz mi kuśtykać za rowerkiem po parku… -marudził wściekły na całą sytuacje.

- House! –Przerwał widząc jej spojrzenie pełne wyrzutu. Podeszła do dziecka i wzięła ja na ręce –wybacz, że ośmieliłam się pomyśleć, że możesz, choć na chwile zapomnieć o czubku własnego nosa –rzuciła mu przez ramię kierując się w stronę drzwi.

- Poczekaj –Westchnął ciężko zrezygnowany –Mam nadzieję, że masz wszystkie jego gadżety? Nie będziemy ciągnąc piwa z jednej butelki –mówiąc to wyciągnął ręce w stronę chłopca.

- Są w samochodzie –Jej twarz rozjaśniła się uśmiechem.


***

Kiedy po godzinie uścisków i pożegnań, wykładzie na temat opieki nad dzieckiem zakończonym wręczeniem rozpiski, co, gdzie, jak i kiedy, za wychodzącą Cuddy zamknęły się drzwi, House poczuł się jakby los spłatał mu właśnie wielkiego figla. Mały terrorysta, przypatrywał mu się z zaciekawieniem malujących się w jasnoniebieskich oczach. Do jego dziecięcej świadomości, nie dotarło jeszcze, że łzy w oczach mamusi oznaczały rozstanie z jednoczesnym wyrokiem skazującym na dwudniową przymusową odsiadkę, w tym ponurym mieszkaniu, w obecności tego dużego pana z dziwnym owłosieniem na brodzie. Mamusia takiego nie ma. Mamusia ma tez milszy głos i nie patrzy takim dziwnym wzrokiem. Gdzie jest mamusia???

Cisze rozdarł donośny wrzask małego Briana, który wdarł się do skacowanej głowy Housa, czyniąc w niej spustoszenie i siejąc zamęt.

- No dobra kolego. Czas ustalić zasady gry –krzyk urwał się nagle, pod wpływem spokojnego i pewnego siebie głosu mężczyzny.

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • piotrrucki.htw.pl

  • © wojtekstoltny design by e-nordstrom